środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział IX
Obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Głowa bolała mnie jakby przebiegło po niej stado testrali, ale ramię nie szczypało. Przed oczami tańczyły mi kolorowe światełka, które rozbłysły jeszcze bardziej, kiedy przeszłam z pozycji leżącej do pozycji siedzącej. Głośno jęknęłam.
- Nie wstawaj! - usłyszałam ostry głos pani Pomfrey, a następnie jej silny uścisk na moim ramieniu. - Powinnaś leżeć!
Posłusznie wykonałam polecenie, widząc między błyskami parę rozgniewanych brązowych oczu.
- Komnata Tajemnic... Węże... W nocy... Co ona sobie myślała! Co ONI sobie myśleli! Ten Nate River... Niech no tylko coś mu się stanie na następnym meczu quidditcha, niech no tylko trafi w moje ręce, już ja się nim zajmę. - słyszałam jej ciche pomruki, kiedy odchodziła od mojego łóżka.
Niewiele do mnie docierało z tej całej gadaniny. Miałam zbyt wielki mętlik w głowie, by słuchać tego dalej, nieoczekiwanie jednak zostałam zmuszona do skupienia uwagi.
- Dzień dobry. - usłyszałam głosy Aleshy, Rebecci i Phoebe. - My do Rose.
- Proszę wyjść! Ale już! Ona potrzebuje ciszy i odpoczynku! - od razu uniosła się pani Pomfrey.
- Proszę pani... - starałam się nadać swojemu głosowi jak najwięcej zdecydowania. - Czuję się w sam raz na gości. Już wystarczająco długo leżałam bez zajęcia.
Upierałam się dalej, chociaż nie miałam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna. W końcu rozzłoszczona opiekunka uniosła ręce do góry w geście bezradności i pozwoliła nam na rozmowę, byle cicho i bez dużych emocji. Podziękowałyśmy, po czym dziewczyny wzięły sobie krzesła i przysunęły je bliżej mnie.
- I jak się czujesz? - spytała Alesha, robiąc czułą minę.
- Kiepsko. - rzuciłam szeptem, po czym dodałam głośniej. - Już lepiej. Dlaczego Remy nie ma z wami?
Spojrzały po sobie zmieszane.
- Nadal jest na ciebie zła, ale w Skrzydle Szpitalnym nie chce ci robić awantury. Nate'a już skrzyczała ile sił w płucach w Pokoju Wspólnym. Wyglądała jakby miała go pobić, wszyscy Gryfoni rozeszli się do dormitoriów... - wyjaśniła Rebecca.
- Nie powinna aż tak się na niego denerwować. W końcu to ja go namówiłam na to wszystko...
Teraz przyjaciółki wyglądały na jeszcze bardziej zmieszane.
- Czekaj... Jak to TY? - zdziwiła się Phoebe.
- A myślałyście, że to on mnie namówił? - zmarszczyłam brwi.
- Sam nam tak powiedział. I wszyscy mu uwierzyli, w końcu on już taki jest, za bardzo ciągnie go do przygód. Szczerze mówiąc, ma teraz duże kłopoty. Profesor McGonagall była na niego bardziej zła niż Remy, ma zakaz rozmawiania z tobą...
- CO?! - krzyknęłam.
- Dziewczęta! - przybiegła pani Pomfrey. - Co ja wam mówiłam?!
- Już będziemy ciszej, obiecujemy. - skruszyłyśmy się.
Zmierzyła każdą z nas wzrokiem i wróciła do swojego gabinetu.
- Powinnyśmy zmienić temat... - stwierdziła Rebecca
- Nie ma mowy. - powoli usiadłam ponownie, co nie udałoby mi się, gdyby nie podpierająca mnie Alesha. - Jak to "ma zakaz"? 
- Tymczasowy zakaz. - sprostowała Becky. - Nie może spotkać się z tobą, póki ona nie wyciśnie z ciebie wszystkich informacji. Rozumiesz, o co chodzi - nie macie czasu na ustalenie wspólnej, fałszywej wersji wydarzeń. Każde z was powie co innego, jej w tym głowa, żeby wiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie...
- A nie wiecie, co on powiedział? Nie wiecie, jaka jest jego wersja? - dopytywałam się.
- Wiemy tylko tyle, co powiedziałyśmy, czyli że to niby on cię namówił. Po tym jak wyszedł z gabinetu McGonagall był w tak podłym nastroju, że z nikim nie rozmawiał.
- Kiedy to było?
Zmarszczyły brwi.
- Chodzi mi o to, ile dni tu leżałam...
- Ach! - Phoebe pospieszyła z informacją. - Tylko jeden dzień.
Alesha i Rebecca spojrzały się na mnie zmieszane, martwiąc się moją reakcją na słowo tylko, ale ja po prostu pokiwałam głową. Spodziewałam się dłuższego czasu, więc zabrzmiało to na swój sposób dobrze.
- A kiedy McGonagall ma zamiar rozmówić się ze mną?
- Pewnie wtedy, kiedy dojdziesz do siebie. - Alesha pochyliła się w moją stronę i dodała szeptem. - Więc nie rób tego za szybko, bo ta kobieta jest ostatnio wyjątkowo nieprzyjemna.
- Okropna. - mruknęły zgodnie Phoebe i Becky.

Zastosowałam się do polecenia Aleshy i przez następne dwa dni leżałam w Skrzydle Szpitalnym, uskarżając się na nieustający ból głowy. Pani Pomfrey podawała mi na to najróżniejsze eliksiry, w wyniku działania których moja zdrowa głowa robiła się dziwnie lekka i czułam się niemal pijana, co bardzo utrudniało mi skupienie się na wymyślaniu prawdopodobnego biegu wydarzeń.
Czwartego dnia "wreszcie" wróciłam do zdrowia, ale za rozkazem McGonagall zostałam wypisana zaraz przed lekcjami, żebym nie miała najmniejszej możliwości spotkać Nate'a. W połowie pierwszej lekcji opiekunka Gryffindoru wtargnęła do klasy i wywołała mnie do swojego gabinetu. Wszyscy uczniowie z przerażonymi minami zwrócili twarze w moją stronę. Ci, którzy mnie znali bezgłośnie życzyli mi powodzenia.
McGonagall na mój widok rozszerzyły się nozdrza. Ruchem ręki nakazała mi iść za sobą do swojego gabinetu.Wszystkie obrazy szeptały do siebie na nasz widok, a zbroje wychylały się, by widzieć nas lepiej. Nigdy nie pomyślałabym, że jakakolwiek droga może mi się tak dłużyć. 
W gabinecie pani profesor rozkazała mi zająć krzesło przy biurku, naprzeciw jej miejsca. Usiadłam sztywno, gorączkowo powtarzając swoją wersję wydarzeń, pilnując się, by nie poruszać przy tym ustami - to byłoby zdecydowanie podejrzane. Po chwili gapienia się w sufit, zdałam sobie sprawę, że profesor McGonagall uważnie mi się przygląda. Utrzymywałyśmy kontakt wzrokowy przez długie sekundy, po czym opiekunka Gryffindoru niemal zawarczała, rozwierając usta na szerokość godną Snape'a:
- Wszystko od początku, panno Light.
Powoli skinęłam głową, na moment odwracając wzrok. Złączyłam dłonie na kolanach, wzięłam głęboki wdech... i przestałam widzieć w tym całym udawaniu jakikolwiek sens. Nie wiedziałam, co chciałam wcześniej powiedzieć, żeby usprawiedliwić siebie i Nate'a. Nic nie było wystarczająco wiarygodne. Wspomnienia tamtej nocy tak zajęły mi umysł, że gdybym nawet chciała skłamać, z moich warg wydostałyby się same fakty. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to w porządku. Że to jest dobre. Skoro w Komancie Tajemnic jest jakiś wąż, to nauczyciele powinni wiedzieć, bo jeśli sprawy zajdą za daleko, to Hogwart zostanie zamknięty...
Odetchnęłam jeszcze raz i zaczęłam opowiadać. O tym, że to JA namówiłam Nate'a, a nie na odwrót. O tym, jak dostaliśmy się do Komnaty nocą (ale nic nie wspomniałam o pelerynce niewidce). O tym, że był tam wąż, który mnie ugryzł i o tym, jak Nate mi pomógł. Skłamałam też, iż włamałam się nocą do Działu Ksiąg Zakazanych i znalazłam tam polecenie Otwórz się w języku węży. Nie chciałam zdradzić udziału Nate'a i Mike'a, bo i po co mieszać w to więcej osób, niż to absolutnie konieczne.
Po całej historii nastąpiła długa chwila ciszy. Wówczas pani profesor poprawiła się na krześle i spojrzała mi głęboko w oczy.
- Panno Light, Pan River przedstawił dokładnie taki sam przebieg wydarzeń, z dwoma wyjątkami - twierdził, że to on namówił ciebie oraz, że to on włamał się do Działu Ksiąg Zakazanych. Dlatego w tej chwili żądam od ciebie, żebyś powiedziała prawdę i wyznała, kto zrobił co.
- Mówię prawdę. - starałam się, by mój głos był silny.
- Zastanów się, czy jest sens kłamać. 
- Nie ma, więc tego nie robię. - uniosłam brodę, nie dając się pokonać.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i profesor Russell wprowadziła Nate'a do gabinetu, ściskając jego ramię. Chłopak rzucił mi krótkie spojrzenie.
- Przyprowadziłam go tak jak sobie życzyłaś, Minerwo.
- Dziękuję ci, Edith.
Nauczycielka zaklęć kiwnęła głową i wyszła z pomieszczenia. W tym czasie McGonagall wyczarowała dla Nate'a krzesło obok mojego i nakazała mu na nim usiąść. Kiedy zajął miejsce, zaraz przeszła do rzeczy.
- Nate, kto namówił kogo?
- To ja namówiłem Rose.
- Pani, profesor...
- Proszę się teraz nie odzywać, panno Light, zaraz będzie pani kolej. - ucięła ostro, dalej świdrując mojego przyjaciela wzrokiem. - Kto włamał się do Działu Ksiąg Zakazanych, River?
- Ja to zrobiłem, pani profesor.
- Ale...
- Dobrze, Light, teraz twoja kolej. - przeniosła spojrzenie na mnie. - Wiem, że bardzo się niecierpliwiłaś, więc proszę bardzo. Powiedz mi, kto namówił kogo.
- To ja namówiłam Nate'a!
- Nie krzycz. Kto się włamał?
- JA. - odrzekłam, nie krzycząc, ale nasycając to jedno słowo taką dawką przekonania i uporu, na jaką tylko było mnie stać.
- I co ja mam z wami zrobić?! - nauczycielka uniosła się w gniewie. - Ty mówisz jedno, on mówi co innego! Każde z was próbuje kryć to drugie, kryjecie siebie nawzajem! Macie szczęście, że dyrektor wyjechał na Międzynarodowe Spotkanie Zarządców Szkół Magii, bo inaczej już musielibyście kłamać mu w żywe oczy, tak jak robicie to mnie! I uwierzcie mi, chociaż może się on wydawać spokojny, opanowany i chłodny, absolutnie taki nie jest, jeśli trzeba kogoś porządnie ukarać!
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć - po prawdzie nie wiedzieliśmy, czy w ogóle możemy się odezwać, więc ciągnęła dalej.
- Co za wybitna nieodpowiedzialność i lekkomyślność. Co za nieposłuszeństwo! Za ten wybryk odejmuję Gryffindorowi po pięćdziesiąt punktów za każde z was! ŻADNYCH JĘKÓW. To i tak mało i dobrze o tym wiecie. Za to będziecie musieli to nadrabiać. Szlaban dla obojga! Na dwa miesiące, w każdy sobotni wieczór sprzątanie Izby Pamięci i układanie książek w bibliotece. Byle z daleka od Ksiąg Zakazanych, bo inaczej poczujecie, że moja złość potrafi być równie nieprzyjemna jak smocza ospa!

Po wyjściu z gabinetu, ja i Nate ze spuszczonymi głowami wróciliśmy do klas na lekcje. Chciałam z nim porozmawiać, ale byliśmy tak przytłoczeni utratą punktów, że oboje nie byliśmy w nastroju na rozmowę.
Uczniowie na mój widok otwierali usta i w ostatniej chwili powstrzymywali się od zadawania głośnych pytań w czasie lekcji. Na przerwie jednak dopadli mnie wszyscy moi znajomi. Alesha, Phoebe i Rebecca pomagały mi się z tego wyplątać, ale kiepsko im szło.
- Możecie się od niej po prostu odwalić?! - krzyknęła Remy, pojawiając się ni stąd ni zowąd. - Na pewno nie ma teraz humoru na opowiadanie wam historii mrożącej krew w żyłach, czy jakiej się tam spodziewacie. Dopiero co opuściła Skrzydło Szpitalne dziś rano, już wylądowała w gabinecie McGonagall, a teraz wy się na niej uwiesiliście. Zróbcie jej przejście i dajcie jej spokój!
- Remy... - zaczęłam.
- Zamknij się. Jak będziemy w Pokoju Wspólnym, wysłuchasz, jak cię skrzyczę i dopiero wtedy będziesz mogła się odezwać.

Po długiej i pełnej kolorowego przedstawienia czarnego scenariusza, który mógł się rozegrać, Remy w końcu się uspokoiła, a wtedy ja wymruczałam przeprosiny. Wykończona minęłam ją i rzuciłam się na kanapę, gdzie przy niskim stoliku ludzie odrabiali lekcje. Był tam między innymi Mike, który na widok mojej smutnej miny puścił do mnie oko, ale nadal był poważny.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Nate'a.
- Mogę z tobą pogadać?

Siedzieliśmy na brzegu jeziora na błoniach, z daleka od pozostałych rówieśników, odrabiających lekcje lub rozmawiających beztrosko w ten nadzwyczaj ciepły, październikowy dzień. Słońce pieściło skórę, ptaki cichutko ćwierkały, a delikatny wiaterek porywał włosy do tańca. 
- Nate... - odezwałam się pierwsza, chociaż to on chciał pogadać.
- Co?
- Przepraszam cię. Nie powinnam była cię namawiać.
- Nie przepraszaj mnie za coś takiego. - odrzekł ponuro.
- Dlaczego nie?
Westchnął i spojrzał mi głęboko w oczy. Twarz miał poważną, nieco spiętą. 
- I tak byś to zrobiła, prawda? Poszłabyś tam, niezależnie od tego, czy znalazłby się ktoś, kto by ci towarzyszył.
- To prawda.
- Więc mnie nie przepraszaj. Jasne? Rose, to szkoda, że przez nas Gryffindor stracił sto punktów. To beznadzieja, że w każdy sobotni wieczór przez następne dwa miesiące zamiast trenować quidditcha będę sprzątał. Ale to wszystko nie ma znaczenia, skoro moja obecność w Komnacie Tajemnic uratowała ci życie. - urwał na moment, zamyślony. Zaraz jednak się ocknął i kontynuował: - Chcę, żebyśmy wygrali Puchar Quidditcha i Puchar Domów, ale nie myślę o tym teraz, kiedy patrzę na ciebie i widzę, że jesteś bezpieczna. A myślisz, że pomyślałbym o tym, gdyby coś ci się wtedy stało, bo ja nie zgodziłem się ci pomóc? Nie wybaczyłbym sobie. Chociaż nie zwróciłaś się do mnie bezpośrednio o pomoc i nie byłem jedyną osobą, która mogła ci pomoc zaoferować - a już na pewno nie byłem do tego osobą najlepszą - to moje sumienie nie byłoby czyste. I nic by już tego nigdy nie zmieniło. Nigdy bym nie stracił poczucia winy.
Byłam tak zdziwiona tą szczerością i żalem w jego oczach, że nie mogłam nic powiedzieć.
- Więc mnie nie przepraszaj. - powtórzył. - Za wiele dla mnie znaczysz, żebym odmówił ci pomocy, kiedy jej potrzebujesz. Tu nie chodziło tylko o zew przygody. Tu chodziło o to, by mieć pewność, że wrócisz.
Zamrugałam kilka razy, by nie było widać łez wzruszenia, które napłynęły mi pod powieki.
- Nate...
- Słucham cię.
- Dziękuję ci. - nachyliłam się i pocałowałam go w policzek, a on uśmiechnął się do mnie i uścisnął moją leżącą na trawie dłoń.
- Dla ciebie wszystko, Rose.
_____________________________________________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tyle mnie tu nie było! Naprawdę tego żałuję, ale... Egzaminy, wycieczka, koniec gimnazjum, obóz, pochłonięcie przez serial, brak weny no i, wiecie... lenistwo... ;)
Co do rekrutacji do liceum to zdradzę, że wszystko poszło po mojej myśli ;)
Wprowadziłam sporo zmian na blogu. Mam nadzieję, że wam się podoba. Byłam już dosyć znudzona tym brązowym tłem i wprowadziłam więcej kolorów ;) 
Dziękuję Marchewie i Nancy, które zdradziły mi, jak tworzy się playlistę :D i przepraszam, jeśli jakiemuś czytelnikowi się ona nie podoba, zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi taką muzykę, ale liczę na to, że włączenie pauzy nie będzie dużym problemem ;) Przepraszam też, jeśli jakaś część tego rozdziału jest sprzeczna z informacjami z pozostałych. Czasem tracę wątek i muszę sprawdzać, co było jak. Powinnam chyba notować sobie najważniejsze informacje w jakimś zeszycie...
Dziękuję też Marchewie za zainteresowanie moim blogiem i popędzanie mnie do pisania. To mi dało kopa ;)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział VIII
Noc była pochmurna, a co za tym idzie bezgwiezdna. Jedyne światło na błoniach pochodziło z okien zamku i latarń. Gwałtowny wiatr szarpał drzewami - wszystkimi, prócz Bijącej Wierzby, która miała dość siły, by bez specjalnych starań być cały czas w jednej pozycji. Obserwowałam ją z okna pokoju wspólnego Gryffindoru, zastanawiając się, czy to możliwe, by nawet najcieńsza jej gałązka nie drżała. Byłoby to niepokojące. Albo raczej upiorne.
Zaczynałam już przysypiać z głową opartą na dłoniach, gdy ktoś położył mi rękę na ramieniu. Otrząsnęłam się, otarłam oczy i spojrzałam na Nate'a, który był całkowicie przytomny i - jak widziałam w jego oczach - pełen energii i ochoty do przygody. Przez ramię miał przewieszoną torbę, tak wypchaną, że nawet nie zapiętą. Spod jej "klapy" widać było dwie dość grube książki, różdżkę, butelkę i dwie fiolki z połyskującym srebrnym płynem. A to na pewno nie było wszystko.
Rozwinął pelerynę niewidkę, trzymaną wcześniej pod pachą i z lekkim uśmiechem zwrócił się do mnie:
- Gotowa?
Kiwnęłam głową, rzucając kątem oka ostatnie spojrzenie na złowieszczą Bijącą Wierzbę, mając nadzieję, że nie spotkam tej nocy niczego tak niebezpiecznego jak ona.

- To takie bez sensu. - mruknął Nate, pochylając się, aby razem ze mną zmieścić się pod pelerynką - Dlaczego przejście do Komnaty Tajemnic jest w damskiej toalecie? Przecież Slytherin był mężczyzną.
Stłumiłam śmiech, bo faktycznie było to dość dziwne i nasuwało różne skojarzenia...
- Może wtedy to była męska? - odszepnęłam.
Weszliśmy do środka, przeciskając się przez wąską szparę między drzwiami a framugą - tylko na taką mogliśmy sobie pozwolić, bo pamiętałam, że te drzwi bardzo skrzypiały.
W łazience było ciemno, słychać było krople wody cieknące z kranu i rozpryskujące się na umywalce. Powoli przeszliśmy się po pomieszczeniu, żeby sprawdzić, czy kogoś w nim przypadkiem nie ma. Teren był czysty, więc zdjęliśmy pelerynkę i stanęliśmy przed miejscem, gdzie ukryte było przejście. Pogładziłam dłonią wyrzeźbionego węża i czując na sobie spojrzenie Nate'a, powiedziałam głośno i wyraźnie:
- Otwórz się.
Umywalki rozsunęły się, a wydany przez to dźwięk poniósł się echem w dół okrągłej dziury, którą odsłoniły. Staliśmy na jej krawędzi przez dobrą minutę, zastanawiając się, czy aby na pewno jest to dobry pomysł. Potem Nate chwycił moją dłoń. Policzył do trzech i razem skoczyliśmy w czarną otchłań...

Jak się okazało, wpadliśmy do stromego tunelu o śliskich, okrągłych ścianach - można by to nazwać zjeżdżalnią, gdyby nie to, że owo słowo dobrze się kojarzy. A miejsce, w którym się znaleźliśmy z pewnością nie było niczym dobrym. Prędkość ściskała nam płuca, uniemożliwiając krzyczenie.
Kiedy znaleźliśmy się już na samym dole, chrupnęły pod nami stare, łamane i gołe kości - większość wyglądała na zwierzęce, ale część... część miała niepokojąco duże rozmiary... Kilka czaszek porozrzucanych dookoła nie pozostawiało jednak żadnych wątpliwości.
Starając się nie patrzeć pod nogi, ale przed siebie, wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i ponownie podając roztrzęsioną dłoń Nate'owi, ruszyłam przed siebie. Wszelkie próby zachowania ciszy spełzły na niczym - kości stukały o siebie, przesypywały się, łamały...
To nie kości. wmawiałam sobie, przyglądając się oddalonemu, oświetlonemu wejściu do Komnaty...
Nagle się potknęłam. Nate nie zdążył mnie złapać i leżałam twarzą w twarz z ludzką czaszką, wpatrującą się we mnie pustymi oczodołami. Jednocześnie czułam pieczenie policzka i syknęłam z bólu oraz przerażenia.
Nate chwycił mnie w talii jedną ręką, a drugą pod ramię i pomógł mi wstać. Kiedy zobaczył mnie w nikłym świetle, ze zmartwieniem zmarszczył brwi i uniósł różdżkę.
- Nie bój się, to nie będzie polało. - szepnął, uniósł moją twarz i przyłożył do niej koniec różdżki, mówiąc: - Episkey.
Rzeczywiście, nawet nie poczułam, jak rozcięcie na skórze zarosło się i zniknęło, ale po ciepłym uśmiechu zadowolonego Nate'a zrozumiałam, że wszystko jest w porządku. 
Ja jednak nie czułam się ani trochę w porządku. Staliśmy w niemal zupełnych ciemnościach i chociaż nie widziałam jego twarzy, wiedziałam, że jego chabrowe, głębokie oczy są wpatrzone we mnie, a rozczochrane ciemnobrązowe włosy opadają zawadiacko na czoło.
W sumie to całkiem normalne, że wiem, że tak jest. Przecież on tak właśnie wygląda, więc nie muszę go widzieć, żeby o tym wiedzieć. Nikt kto go zna nie musi.
Odsunęłam się, uśmiechnęłam do ciemności i podziękowałam, ponownie chwytając jego dłoń i idąc przed siebie.

Naszym oczom ukazała się ogromna komnata, w której woda sięgała do kostek, a sufit podpierały wysokie kolumny z wyrzeźbionymi wężami. Na przeciwnej do drzwi ścianie była ukazana ogromna twarz mężczyzny, być może Slytherina. Całość kąpała się w zielonkawym świetle niewiadomego pochodzenia.
Nie chcieliśmy się rozdzielać, ale nie było innego wyjścia. Puściliśmy swoje ręce; ja ruszyłam w stronę tajemniczej twarzy, a on udał się do kolumn. Plusk wody odbijał się od ścian. Wszystko w tej komnacie było idealne dla groźnego drapieżnika - strome wejście, aby ofiara nie miała jak wrócić, porozrzucane kości i ciemność, aby straciła zdolność chłodnego  myślenia i jeszcze woda, spowalniająca jej ruchy, obciążająca ubranie i chlupocząca przy każdym ruchu. Gdyby był tu bazyliszek, nasz los byłby już przesądzony.
Gdyby tu był.
Gdyby.
A czego my tu innego szukamy jak nie śladów życia węża?
Otrząsnęłam się i szybko rozejrzałam po Komnacie, sprawdzając, czy Nate'owi nic się nie stało. Na szczęście bezpiecznie (w każdym razie taką miałam nadzieję) kręcił się przy kolumnach, wodząc palcami po rzeźbach i co chwila szukając czegoś w jednej ze swoich grubych ksiąg. Powróciłam do swojego zajęcia.
Twarz na ścianie była wielka i groźna. Miała w sobie coś majestatycznego, potężnego, jakby była obliczem króla, a ja nędznym podwładnym. Wydawała się zniszczona jak po kwaśnych deszczach, ale była też bardzo twarda. Nie kryła tajemniczych schowków, oprócz wiadomej dawnej kryjówki bazyliszka.
Dawnej.
Cofnęłam się, unosząc różdżkę.
- Otwórz się.
Kryjówka się otwarła. Słyszałam biegnącego w moją stronę Nate'a, krzyczącego coś do mnie. Krzyki jego były rozpaczliwe, ale rozumiałam ich. Rozumiałam tylko to, co widziałam. A widziałam przed sobą mały pokój oświetlony pochodniami, ze ścianami oblepionymi pergaminem pokrytym tajemniczymi znakami. Weszłam do środka, przypatrując się tym zapiskom, a wtedy Nate wrzasnął najgłośniej jak tylko potrafił, wciąż do mnie biegnąc:
- ROSE! ZA TOBĄ!
Odwróciłam się i wówczas ujrzałam przypatrującego mi się zielonego węża. Przypatrywał mi się, a ja jemu, więc nie mógł to być bazyliszek...
Nagle wąż wyprężył się i z całą mocą rzucił się ku mnie, chcąc ukąsić mnie w szyję. Próbowałam uciec w bok, zasłaniając się rękami. Wąż nie był jednak wybredny - skoro nie dałam mu szyi, ugryzł mnie w rękę. Krzyknęłam z bólu, upadłam, ale zaraz się podniosłam i znalazłszy się obok Nate'a, popchnęłam go, żeby uciekał. On jednak już motał zaklęciami w węża, zaciskając mocno zęby. Ja również wyjęłam różdżkę i rzuciłam pierwsze zaklęcie, które przyszło mi na myśl.
- Drętwota!
Trafiłam, ale rzucenie zaklęcia osłabiło moje siły i jeszcze bardziej rozbolała mnie ręka. Zajęło to moją uwagę jedynie przez chwilę, bo to, co zrobił wąż, kazało mi o wszystkim zapomnieć.
Pod wpływem Drętwoty gad wydał z siebie ostry syk i zaczął się wić, rozbryzgując wodę. Zaczął rosnąć i zlewać się w jedną masę, a w następnej chwili masa ta przybrała ludzki kształt.  Zakapturzony człowiek, z budowy ciała wywnioskować można było, że mężczyzna, podniósł się z klęczek, wyjął różdżkę i rzucił w nas zaklęciem niewerbalnym.
- Protego! - krzyknęłam, osłaniając siebie i towarzysza, jednak zaklęcie przeciwnika było tak mocne, że odbiło się od tarczy, niszcząc ją.
Schroniliśmy się za kolumnami, broniąc się zawzięcie. Jedno z zaklęć Nate'a ugodziło w klatkę piersiową mężczyzny i odrzuciło go do tyłu. Szybko się podniósł i zaczął uciekać. Pognaliśmy za nim, ale kiedy wybiegliśmy z komnaty, nie mogliśmy go dostrzec. Zaklęcie Lumos rozświetlało ciemności, jednak mężczyzny nie było śladu.
- Musimy tam wrócić. - szepnęłam.
- Wiem, ale najpierw chcę sprawdzić, czy mamy czystą drogę.
- Nie do łazienki, Nate. Nie o to mi chodziło. Musimy wrócić do tej rzeźby twarzy.
Odwrócił się do mnie gwałtownie, robiąc wielkie oczy.
- Zwariowałaś?! 
- Nie, nie, posłuchaj mnie! - odparłam, niezrażona jego złością. - Wiem, że byłam lekkomyślna, ale w tym pokoju... tam są jakieś notatki na ścianach. Gdybyśmy je zdarli i sprawdzili potem, co znaczą...
- Nie ma mowy.
- No, proszę cię! Nasza wyprawa miałaby zostać bezowocna? - skrzywiłam się.
- Owoce są, ale nie takie jak trzeba. - wskazał ruchem głowy moją rękę. - Muszę ci to jak najszybciej przemyć wywarem z łez feniksa.
- Zaraz! - niemal krzyknęłam i pobiegłam po zapiski. Moja słaba kondycja dała się we znaki, ale nie mogłam niepokoić Nate'a słabymi siłami, więc zmusiłam się i pospieszyłam z powrotem. 
Nate czekał, trzymając miotłę w jednej ręce, a różdżkę w drugiej.
- Skąd wziąłeś miotłę? - zdziwiłam się, opanowana sennością. Czułam ciepłą krew rozlewającą się po rękawie.
- Zmniejszyłem ją czarami i wsadziłem do torby. - odparł przyglądając się z niepokojem mojej ręce. - Wskakuj - nakazał i pomógł mi wsiąść, po czym usiadł przede mną i kazał się objąć. W ostatniej chwili poprawiłam wystające mi z kieszeni notatki, a potem odbiliśmy się od chrupiących kości i polecieliśmy w górę tunelem.

- Szczypie? - szepnął, przecierając moje gołe ramię ręcznikiem, aby wytrzeć resztki wywaru z łez feniksa.
- Tylko trochę. - mruknęłam, osłabiona.
Znajdowaliśmy się w damskiej łazience. Nadal była noc, ale Nate postanowił zaryzykować i zapalić dwie pochodnie, zamiast zdawać się na światło księżyca. Leżałam na podłodze z peleryną zwiniętą pod głową, a rękaw mojej koszuli był rozdarty, pokrwawiony i podwinięty, by Nate mógł mnie wyleczyć. Robił to bardzo delikatnie, choć leki to równoważyły. Maść, którą zaczął mnie smarować, śmierdziała dymem i mocno piekła.
- Tak w ogóle, to dlaczego wywar z łez feniksa? Dlaczego nie same łzy? 
- Bo kiedy rozrobi się łzy na wywar, dodając różne składniki, to powstaje więcej potrzebnego płynu. Niestety jest też słabszy, ale łzy feniksa są drogie, a kilka nie starcza na głębsze rany. - wyjaśnił, skupiony. Rozwinął mi rękaw, zasłaniając pielęgnowane miejsce.
- Skąd go w takim razie wziąłeś? - mruknęłam jeszcze słabiej niż wcześniej.
- Poprosiłem Davida, żeby go uwarzył, jest bardzo dobry z eliksirów.
Uśmiechnęłam się mimo woli, przymykając powieki ze zmęczenia.
- Stary, dobry David. Jaki on miły... Podziękuj mu ode mnie.
Zapadło milczenie. Nate przestał wygładzać mi rękaw i zamarł z dłonią na moich palcach.
- O co ci chodzi z tym Davidem? Zawsze się uśmiechasz, gdy o nim coś słyszysz.
- Ależ o nic. - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, ale zaraz posmutniałam. - Przepraszam się, Nate.
- Za co?
- Za kłopot. Nieostrożność. Niepotrzebne zmartwienia...
- No coś ty! - prawie krzyknął. - To była przygoda! Dziękuję ci za nią. A jednocześnie przepraszam, że cię na nią namawiałem...
- Nie dałabym spokoju, sama bym tam poszła. A wtedy - mówiłam coraz ciszej - nie wiadomo jakbym skończyła. Chociaż łatwo się domyślić. Dziękuję za pomoc. 
Złapałam jego dłoń.
- Jesteś naprawdę... 
Urwałam. Nate się rozmazywał. W następnej chwili klęczało przede mną trzech brunetów i obracałam głowę od jednego do drugiego, nie wiedząc, do którego mam mówić. Zamknęłam oczy, jęknęłam.
- Rose? Rose!
Nie odpowiedziałam.
________________________________________________________________________
Piszę tu tak rzadko, że powinnam nazwać tego bloga kwartalnikiem. Przepraszam za to.
Zbliżają się moje egzaminy, a ja leżę i kwiczę z historii i przyrodniczych. Zdecydowanie nie mam siły zrobić tak jak przed próbnymi - uczyć się dzień przed egzaminem. Histroria z dwóch i pół roku, lektury z polskiego? Okej. Angielski? Nie ma problemu. Przyrodnicze, czyli cztery przedmioty z trzech lat? Ooo, nieee. Nie znowu. Trzeba wziąć się za siebie.
Moją kolejną zmorą również związaną z edukacją jest wybór liceum. Z tego co mi wiadomo moje województwo jest jedynym w Polsce, z którego uczniowie muszą tak wcześnie, czyli do końca kwietnia, ustalić "hierarchię wartości" szkół. A ja zmieniam zdanie jak rękawiczki i nie mam pojęcia gdzie iść!
Wszystko to ma wpływ na to, że znowu mnie tu trochę pewnie nie będzie, usprawiedliwiam się z góry ;)
Co do Świata Magii, o który pytałam wcześniej, to Marchewa ma rację, nic godnego polecenia. W ogóle nie rozumiem jaki cel wyznacza ta gra.
Mmmm... To chyba wszystko. I jak, cieszycie się, że mnie widzicie? :D

niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział VII
Słońce świeciło ostro, niepowstrzymywane nawet przez jedną chmurkę. Z Zakazanego Lasu słychać było krakanie i pohukiwanie różnych ptaków, ale jeszcze nigdy moich uszu nie dobiegło  żadne pochodzące stamtąd ćwierkanie. Widać pogodniejsze stworzenia traciły tam wesołość.
Pogładziłam Nimbusa 1000 z 1999 roku, najlepszą miotłę jaką dysponowała szkoła i którą jakimś cudem profesor Dominic Hawkins mi pożyczył, pomimo przykrej świadomości, co może z nią zrobić Rose Light, nieświadomy cyrkowiec. Na pewno Nate maczał w tym palce, w końcu członkowi drużyny quidditcha nauczyciel latania na miotle mógł zaufać.
- To jak? - usłyszałam za sobą głos Nate'a. Niósł własnego Nimbusa 2000 - Byłaś już wcześniej na boisku?
Pokręciłam głową.
- Robi ogromne wrażenie. - przyznałam, wzdychając głęboko.
- Masz lęk wysokości?
- Nie. Tu nie chodzi o żadne lęki, tylko o to, że nie umiem porządnie kierować miotłą. I utrzymać się na niej. I łagodnie skręcać. I...
- To zaczynamy od podstaw. - przerwał mi, szczerząc zęby. Delikatny wiatr mierzwił mu włosy. - Odłóż miotłę na ziemię.
Zastosowałam się do polecenia.
- Teraz wyciągnij rękę przed siebie i przywołaj miotłę.
- Do mnie! - rzuciłam dziarskim tonem, mając nadzieję, że nie ośmieszę się, nie potrafiąc zrobić czegoś tak prostego. Niestety, Nimbus 1000 ani drgnął. - Do mnie! - powtórzyłam ostrzej. Nimbus delikatnie się poruszył. - DO MNIE! - krzyknęłam. Miotła podniosła się o stopę w górę, ale zaraz opadła i leniwie się przeturlała.
To idiotyczne, uznałam. Nie mogę jej po prostu podnieść? Albo zawołać Accio? Nawet w wypadku zagrożenia, gdyby miotła leżała parę metrów ode mnie, to nie będę przecież wrzeszczała Do mnie! Kto by tak zrobił? Od czego są różdżki?
Nate odchrząknął.
- Czy chciałabyś... Chciałabyś być w drużynie quidditcha?
Oniemiałam.
- Gryfoni są aż tak zdesperowani?
- Nie. - zaśmiał się. - Ale nie musisz się tego uczyć, jeśli nie chcesz być w drużynie. Zawodnicy podczas meczu nie mogą mieć przy sobie różdżek, żeby nie oszukiwać, więc wymyślono przywoływanie mioteł samą siłą woli. W innych okolicznościach nie jest to niezbędne.
- Rozumiem. Nie chcę być w drużynie, chcę tylko umieć latać. 
Nate pokiwał głową z absolutną powagą, jakby bał się, co za chwilę może nastąpić.
- A więc słuchaj.

Odkąd poprosiłam go o lekcję, spodziewałam się jakiejś tragedii i za każdym razem, gdy go widziałam, chciałam wszystko odwołać. Z drugiej jednak strony bardzo mi zależało na lataniu i jakaś część mnie nie chciała dać za wygraną tylko dlatego, że profesor Hawkins nie dostrzegał dla mnie nadziei. Po trzech godzinach spędzonych z Nate'em na boisku, o których wcześniej wolałam ze strachu nie myśleć, zupełnie zmieniłam swoje pesymistyczne nastawienie i uznałam, że dobrze zrobiłam. Nate był cierpliwym nauczycielem, mógł tłumaczyć jedną rzecz kilka razy bez nerwów i zauważał każdy mój błąd, na dodatek potrafił go poprawić. Ostatnie pół godziny poświęciliśmy na rozrywkę, ścigając się od jednych bramek do drugich i raz nawet udało mi się wygrać, z czego byłam nieszmiernie dumna.
Zbliżała się pora kolacji i wszyscy uczniowie na błoniach kierowali się w stronę zamku. Nawet nie zauważyłam, że na trybunach rozsiadło się kilka grupek uczniów, przeważnie dziewczyn z drugiego roku z Hufflepuffu i Ravenclaw, ale dostrzegłam też parę moich rówieśniczek, w tym Amandę, oraz nielicznych chłopaków - Davida, który do mnie pomachał, siedzącego obok niego Krukona z pierwszej klasy, który na ten widok natychmiast zaczął coś do niego gorączkowo szeptać, kilku złośliwie uśmiechniętych Ślizgonów, a także samotnie siedzącego Puchona, którego jakoś nigdy wcześniej nie widziałam.
Wraz z Nate'em skierowałam się do schowka na miotły, gdzie zostawiliśmy Nimbusa 1000. Już chciałam wyjść, gdy Nate zatrzymał mnie w środku.
- Zaczekaj. Tu możemy porozmawiać na osobności.
- Co, zmieniłeś zdanie i chcesz mnie jednak wcisnąć do drużyny? - droczyłam się.
- Nie. - uśmiechnął się. - To nie w mojej mocy.
- Więc o co chodzi?
- Chciałem tylko ustalić z tobą jakiś plan działania. W związku z... - zawahał się.
- Z Komnatą Tajemnic. - szepnęłam. - Nie bardzo wiem, jak dalej ruszyć z przygotowaniami z tego punktu, w którym się znaleźliśmy, Nate. Wiemy na razie tylko, jak wydać przejściu polecenie otwarcia się, wiemy, że najlepiej udać się tam nocą, żeby nikt nie zobaczył jak razem wkradamy się do łazienki Jęczącej Marty... Potrzebujemy jednak pelerynki niewidki, dobrych zaklęć obronnych i czegoś, co pozwoli nam na atak.
- Właśnie. Pelerynkę już załatwiłem od Mike'a - Mike był jego przyjacielem, byli na tym samym roku i obaj w Gryffindorze - Ale nie pytaj, jak sobie tłumaczy, po co mi ona. - zaczerwienił się nagle. - Co do zaklęć, wypożyczyłem kilka książek z biblioteki i pozaznaczałem te, które uznałem za przydatne. Już się ich nauczyłem, umiem nawet parę innych, na poziomie piątej klasy. Kiedy będziemy w pokoju wspólnym, to dam ci te księgi. Tylko oczywiście, stała czujność przy Remy. Ona nie może nic wiedzieć, bo ci je sprzątnie sprzed nosa i doniesie McGonagall.
Pokiwałam na znak, że rozumiem, ale zaraz się zamyśliłam.
- Ale gdzie mam ćwiczyć, skoro nie w pokoju wspólnym, gdzie dopadnie mnie Remy, ani nie w dormitorium, gdzie zobaczy mnie Alesha?
Uśmiechnął się porozumiewawczo i wtedy sobie uświadomiłam.
- Pokój życzeń. - szepnęliśmy jednocześnie.

Za pierwszym razem wybraliśmy się tam wspólnie, ściśnięci pod pelerynką niewidką Mike'a. Musieliśmy uważać, ponieważ Nate był bardzo wysoki i ciężko nam było przemieszczać się pod nią we dwoje. Spytałam się wtedy swojego towarzysza, o co takiego posądzał go jego przyjaciel, pożyczając mu pelerynkę, ale on znów zrobił się czerwony z zażenowania i burknął, że wolałby o tym ze mną nie rozmawiać.
Podczas tej pierwszej wizyty ustaliliśmy, w co ma zmieniać się Pokój Przychodź-Wychodź, aby jedno z nas mogło dołączyć to drugiego, gdyby akurat tam się znajdowało. Wybraliśmy pokój Gwardii Dumbledore'a i przez kilkanaście minut oglądaliśmy wszystko, co tam się znajdowało, z zapartym tchem oglądając książki, z których GD korzystało oraz podziwiając resztę wyposażenia, umożliwiającą ćwiczenie różnych zaklęć, uroków oraz przeciwuroków.
Codziennie chodziłam tam sama, a Nate mnie krył. Zajmował czymś dziewczyny, podczas gdy ja szłam do dormitorium, chowałam się pod pelerynką i pędziłam do Pokoju Życzeń. Czasami do mnie dołączał, przeważnie jednak siedziałam tam sama, atakując magią manekiny ćwiczebne, poduszki i inne przedmioty, czasem prosząc Pokój o rozmaite efekty grozy, wyzwania, chcąc podnieść sobie adrenalinę i przekonać się, jak w takich okolicznościach bym sobie poradziła. Testy tego rodzaju na ogół wypadały pomyślnie, nie mogłam się jednakże z tego cieszyć, ponieważ miałam świadomość, iż niewiele mi wtedy groziło.
Remy kilka razy zaczepiła mnie, o co chodzi z tymi moimi zniknięciami, ale ja wymigiwałam się od odpowiedzi. Niejednokrotnie Alesha przyłapywała mnie, jak po północy wkradałam się do dormitorium i zarzucała mnie pytaniami, ale ja odwodziłam ją od tematu swoimi spostrzeżeniami odnośnie Davida. Od razu traciła zainteresowanie czymkolwiek innym.
Po okrągłym tygodniu siedziałam wymęczona w Wielkiej Sali na śniadaniu, popijając sok dyniowy, odrzucając niesforny kosmyk z twarzy i ze średnim zainteresowaniem przeglądając najnowszy numer Proroka Codziennego. Usiłowałam się skupić na artykule o Magicznych Dowcipach Weasley'ów, ich sukcesie i sieci sklepów w całej Wielkiej Brytanii, ale marnie mi to szło. Złożyłam gazetę i rozejrzałam się wzdłuż stołu. Na jego drugim końcu zobaczyłam Nate'a z Mike'iem. Skierowałam się do nich, dotknęłam ramienia przyjaciela, a kiedy się odwrócił z miłym uśmiechem, chciałam nadać swojej minie nieco pewności siebie.
- Dzisiaj? - spytałam, unosząc brwi.
Spoważniał. Przyglądał mi się przez moment, po czym kiwnął głową.
- Dzisiaj.
Mike przyglądał się nam z lekko uniesionymi kącikami ust i złośliwymi iskierkami w oczach.
________________________________________________________________________
A oto i siódmy rozdział. Zapewne nikt się go nie spodziewał. Tak, tak, sama się zastanawiałam, czy nie darować sobie prowadzenia tego bloga, ale nie mogłabym uszczuplić potterowskiej części mnie o to ziarnko kreatywności, które powolnie wykiełkowało i zaczęło się rozwijać. Miejmy nadzieję, że go nie zdepczę, nawet jeśli zignoruję jego zahamowanie w rozwoju na następne kilka miesięcy.
Wiem, że chyba wszyscy, którzy zaglądają na mojego bloga mają konto na pottermore, więc jeśli ktoś jest zainteresowany i jeszcze o tym nie wie, to są odblokowane pierwsze rozdziały Więźnia Azkabanu. Oprócz tego hip hip hurra! dla lwów za zdobycie Pucharu Domów. Moja duma.
Moja mama znalazła wczoraj obrazek z plasteliny, który zrobiłam w czwartej klasie. Przedstawia Hermionę i herb Gryffindoru. Tylko potteromaniak skapnąłby się, że to zwierzę na tym herbie to lew, ponieważ pod spodem jest napis Gryffindor. Tak to wszyscy pomyśleliby, że to pies. Może nawet nie wszyscy doszliby do takiego wniosku. W każdym razie to była moja pierwsza szóstka z plastyki, jaką kiedykolwiek dostałam. W czwartej klasie zrobiłam trzy prace dotyczące Pottera i to były tego roku moje jedyne szóstki, co dowodzi, ile pasji w to włożyłam. Pamiętam to nawet po latach.
Jutro Sylwester, więc życzę wszystkim czarodziejom super zabawy i przede wszystkim dużo magii w roku 2013! No i trzymajcie za mnie kciuki, żebym częściej tu zaglądała.
PS Sporo się kilka miesięcy temu naczytałam o pewnej stronce, która była swego czasu była bardzo popularna. Potem niestety zmieniła adres, ale dziś przez przypadek znów ją znalazłam!
http://swiat-magii.pl/ Ktoś może o niej słyszał? Podobno zaczyna się, że chodzimy po domu i wykonujemy różne prozaiczne zajęcia, typu szukamy czegoś w domu, bo mama tego potrzebuje, ale potem przenosimy się do Hogwartu. Pamiętam, że bardzo się cieszyłam na wieść o tej grze, ale niestety nie mogłam znaleźć jej nowego adresu, więc nadzieja się we mnie wypaliła. Teraz kiedy ją znalazłam, jestem już bardziej doświadczona w stronach związanych z HP i chciałabym się dowiedzieć, czy warto. A jeśli nikt tego nie zna, ale się zainteresuje to może "zbadam teren" i dam znać. Chciałabym jednak najpierw się dowiedzieć na czym to polega, o ile ktoś się orientuje ;) 

wtorek, 25 września 2012

Rozdział VI
- Albo jesteś niesamowicie odważna, albo strasznie głupia. - orzekła Remy, usłyszawszy następnego dnia o moim pomyśle. Pokręciła głową i odłożyła Proroka Codziennego obok swojego talerza. - Komnata Tajemnic? Zwariowałaś?
Nate, który siedział obok niej, już dłuższą chwilę żuł ten sam kawałek tosta, spoglądając to na mnie, to na kuzynkę. Wczoraj nie uczestniczył w naszej rozmowie, więc trzeba mu było wyjaśnić, skąd wzięła się ta szalona myśl. Osobiście nie miałam ochoty go w to mieszać, ale nie chciałam nikogo urazić, więc dałam Remy przyzwolenie na opowiedzenie mu o wszystkim. Teraz siedziałam pod ostrzałem spojrzeń kuzynostwa i Aleshy, która co prawda nie powiedziała nic od początku tematu, ale jej mina głosiła wyraźnie A nie mówiłam?
Kiedy nic nie odpowiedziałam, Remy wybuchnęła:
- OBIŁO CI?! JAK TY W OGÓLE CHCESZ SIĘ TAM DOSTAĆ?! DZIEWCZYNO, TO PEWNA...
Nate szturchnął ją łokciem, bo Puchoni odwracali się, by zbadać sytuację. Remy zacisnęła usta i posłała mi gromy oczami. Nate nachylił się i powiedział cicho:
- Wiesz, mnie by taka akcja bardzo pasowała, uwielbiam takie rzeczy. - uśmiechnął się z błyskiem w oku, ale gdy jego sąsiadka go kopnęła, syknął, schylił się jeszcze niżej, rozmasowując sobie łydkę i mruknął: - To znaczy powinnaś natychmiast udać się do dyrektora i  poprosić o pomoc.
Zmierzyłam całą trójkę wzrokiem. Alesha nadal nic nie mówiła, bardzo zajęta swoimi płatkami z mlekiem. Przyglądałam się jej długo, lecz ona nadal uparcie mieszała łyżką w misce. Już przestałam się spodziewać, iż cokolwiek powie, kiedy wyprostowała się i rzekła:
- Nate ma rację.
Remy nachmurzyła się jeszcze bardziej, ale Alesha szybko uściśliła:
- Co do dyrektora i pomocy, oczywiście. - zrobiła uspokajający gest. - Rose, to czyste wariactwo. 
- Poza tym nic nam nie wiadomo, że jesteś wężousta. - zauważyła kąśliwie najstarsza z naszego towarzystwa.
- To chyba nie problem, skoro już o tym wspomniałaś. W końcu wystarczy obejrzeć Harry'ego Pottera i Komnatę Tajemnic i posłuchać, jak...
- Och, Alesha, błagam cię! - jęknęłam. - Na serio wydaje ci się, że mugole tworzący film znali mowę wężów?
- Przecież Rowling jest czarownicą, może im powiedziała? - broniła się.
- To nonsens. Po co? Miałam na to inny pomysł. Myślałam, że może w dziale ksiąg zakazanych jest jakiś słownik albo coś takiego.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Niemal słyszałam monologi prowadzone w ich umysłach, a każdy czuł co innego. Zachwyt, zaskoczenie, stanowczy sprzeciw. Ja sama zastanawiałam się nad tym pół nocy i doszłam do wniosku, że przy odrobinie dobrych chęci można by wykombinować sposób na namówienie profesor McGonagall na pisemne zezwolenie... Lub zakraść się do biblioteki nocą, pod pelerynką niewidką, jeśli ktoś ze znajomych taką ma.... Już wyobrażałam sobie wysokie półki pełne książek na nurtujący mnie temat, gdy Remy przerwała mi stanowczo:
- Nawet o tym nie myśl.
Zamrugałam, przywrócona do rzeczywistości i spytałam:
- Dlaczego?
- Nie ma mowy żebyś ubłagała McGonagall, czy jakiegokolwiek innego nauczyciela. Informacje z działu ksiąg zakazanych są użyteczne dla uczniów tej szkoły dopiero od trzeciego roku. - uniosła znacząco podbródek. - A ja nie mam zamiaru pozwolić ci na coś takiego.
Uśmiechnęłam się nieco złośliwie. 
- A po co zezwolenie? Są inne sposoby.
- Chyba mi nie powiesz, że w końcu kupiłaś pelerynkę niewidkę u Weasley'ów? - zmrużyła ostrzegawczo oczy.
- Nie, nie kupiłam. - nie odwracałam od niej wzroku, mieszając powoli herbatę. - Jeszcze nie.
Remy zerwała się gwałtownie z ławki, a następnie, nie patrząc na żadne z nas, bezceremonialnie wyszła z Wielkiej Sali, zadzierając nos tak wysoko, że cudem trafiła do drzwi.
Nate trącił moją nogę butem pod stołem i uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech, nie bardzo wiedząc, co po tym całym zajściu powinnam czuć.

Podczas zielarstwa Alesha milczała, lecz na lekcji obrony przed czarną magią paplała jak najęta - ciężko stwierdzić, czy przyczyniła się do tego atmosfera owych fascynujących nas od dawna zajęć, czy to, że na przerwie rozmawiała z Davidem Cliftonem. 

Tak czy owak, temat Komnaty Tajemnic, węży i kruków nie powrócił aż do lunchu.
Podeszła do mnie wówczas profesor McGonagall i kazała mi iść za sobą. Rzuciłam pełne wyrzutów spojrzenie na Remy, która siedząc razem ze swoimi koleżankami z trzeciej klasy, udawała, że tego nie widzi.
McGonagall, posiadająca ostry wyraz twarzy osoby z wymiaru sprawiedliwości, poprowadziła mnie do posągu chimery na siódmym piętrze. Zmieszałam się i zrobiłam niepewną minę, bo spodziewałam się raczej pouczającej rozmowy w gabinecie opiekunki Gryffindoru i tradycyjnego polecenia Weź sobie ciasteczko, niż wizyty w gabinecie dyrektora.
- Mysterium. - rzuciła nauczycielka, a chimera odskoczyła w bok i ustąpiła nam z drogi do kręconych schodów prowadzących na wieżę.
McGonagall ruszyła w górę pewnym krokiem, ja za to opuściłam głowę i powlokłam się za nią na wieżę. Zapukałyśmy, a kiedy przyjazny głos zaprosił nad do środka, weszłyśmy do kolistego pokoju, wyglądającego na dziwnie... pusty.
Za czasów Dumbledore'a (który teraz przyglądał mi się życzliwie znad swoich okularów-połówek, opierając dłonie na ramie portretu) gabinet dyrektora pełen był zagadkowych instrumentów o dziwnych kształtach i obcych właściwościach. Można tam też było spotkać Faweksa, zobaczyć myślodsiewnię oraz poczuć się jak w domu dobrego staruszka o nietypowej pasji.
Gabinet profesora Wrighta wydawał się być bardzo... urzędowy? Czysto służbowy? Nie wiedziałam, jak to nazwać. Na półkach poukładano grube tomy, wszystkie w równych rzędach oraz o podobnych okładkach. Na biurku stał kubek z piórami, a obok niego leżał stos czystych kartek. Szmaragdowozielone zasłony, związane szarymi wstążkami, wpuszczały ostre promienie południowego Słońca.
- Och, to ty, Minerwo. - odezwał się przyjaźnie dyrektor, wyłaniając się zza jednej z półek. - I jest nasza Rose!
Ja i profesor McGonagall uśmiechnęłyśmy się dość wymuszenie. Wright wydawał się w porządku, jednak sytuacja była zbyt stresująca, by się nad tym zastanawiać.
- Dzień dobry. - bąknęłam, nie wiedząc jak się zachować.
- Siadajcie, siadajcie. - zaprosił nas na dwa fotele naprzeciwko biurka, za którym właśnie zajmował miejsce. - Życzycie sobie czegoś? Kawy, herbaty, soku dyniowego? - wyczarował je jednym machnięciem różdżki, po czym zwrócił się do mnie już z powagą i przejęciem. - A więc, Rose... - zakasał rękawy. - To prawda? Prześladują cię węże?
Upiłam łyk soku dyniowego, spoglądając na jego splecione palce i mrucząc cicho:
- I kruki. Ale to jeszcze przed rokiem szkolnym.
Wydawało mi się, że przez chwilę przyswajał sobie nową wiadomość, ale wciąż nie patrzyłam mu w oczy. Pomimo wcześniejszej złości, byłam wdzięczna Remy, że załatwiła mi to spotkanie. Z drugiej jednak strony... Czy to mogło coś zmienić? Jeśli węże - może nawet młode bazyliszki - czaiły się na mnie choćby w dormitorium, to na co mi pomoc grona pedagogicznego? Nie chciałam słuchać wymuszonych zapewnień, iż jestem całkowicie bezpieczna, skoro zagrożenie mogło czaić się, przykładowo, za zasłonami w oknach.
- Cóż, panna Morgan - rzekł po chwili pełnej napięcia ciszy. - poinformowała nas, iż chcesz to załatwić na własną rękę, udając się do Komnaty Tajemnic. Czy to prawda?
- Prawda. - mruknęłam ponownie.
McGonagall wciągnęła gwałtownie powietrze przez nos.
- I nie zamierzałaś zawiadomić o tym jakiegokolwiek nauczyciela? Nawet mnie? - spytała, a nie słysząc odpowiedzi, wycedziła: - Gryffindor traci dziesięć punktów. Nie, nie próbuj zmienić mojego zdania, zostałaś ukarana za lekkomyślność. 
Odstawiłam kubek na stół tak gwałtownie, że aż kilka kropli soku prysnęło na biurko. 
- Tak, zamierzałam udać się do Komnaty Tajemnic. Tak, nie zamierzałam poinformować o tym żadnego nauczyciela, nawet pani, pani profesor. - z trudem opanowałam zbliżający się wybuch. - Ale gdybym komuś powiedziała, to co by to dało? Czy kiedy Komnata Tajemnic została otwarta, to czy ktoś był w stanie coś poradzić, poza Harrym Potterem, który pokonał bazyliszka nie dzięki sprytnym planom, ale dzięki czystej odwadze? Niektóre sytuacje da się rozwiązać tylko w ten sposób, czyli, w przenośni i dosłownie, na oślep.
- Bardzo nas cieszy twoja znajomość tej historii - ucięła McGonagall. - Ale nauczyciele już wiedzą, gdzie jest Komnata Tajemnic i odkąd w ubiegłym roku zmarł uczeń, pilnujemy wejścia do niej, stojąc na warcie, lub... - prychnęła cicho pod nosem. - ...lub patrząc w szklane kule, jak profesor Trelawney. Powinnaś wiedzieć, iż od tego czasu Komnata nie została otwarta ani razu, więc nie ma mowy, by prześladował cię bazyliszek. Zresztą kwestią sporną jest sama teoria, że Jima Travisa zabiło spojrzenie takiego węża, skoro widział go ponoć tyle razy, a przeżył...
- Racja. - przytaknął od razu Wright i odchrząknął. - Dodając do tego jeszcze tego kruka, całość robi się dość skomplikowana, by zacząć się zastanawiać, czy aby to wszystko jest prawdą.
- Przecież ja nie kłamię! - zaperzyłam się.
- A ja cię o to nie oskarżam. - podwinął rękawy granatowej szaty. - Mówię tylko o tym, że ty i panna Morgan możecie zbyt szybko i pochopnie wyciągać wnioski. Czy widziałaś jakiegoś agresywnego kruka, kiedy byłaś na terenie Hogwartu?
Zastanowiłam się.
- Nie.
- A czy zaatakował cię jeszcze jakiś wąż?
- Też nie.
- Widzisz! - uśmiechnął się i rozwarł ręce, jakby trzymał w ramionach coś, co chciałby mi pokazać. - Może ktoś sobie z ciebie zwyczajnie żartuje? Może jakiś uczeń słyszał lub widział, jak wąż cię oplótł i postanowił cię nastraszyć, podkładając łuskę pod twoją poduszkę? 
- A co z tym piórem, które było razem z łuską? - zmarszczyłam brwi, zdenerwowana.
- Też na pewno da się znaleźć na to jakąś rozsądną odpowiedź... - pocieszył mnie, ale już z mniejszym przekonaniem. - Może to było pióro czyjejś sowy, a ty się zwyczajnie pomyliłaś? Albo coś ci się przywidziało, a może nawet przyśniło? - uniósł wysoko brwi, z uśmiechem na swojej twarzy oznaczonej pierwszymi zmarszczkami i małą blizną na lewym policzku, skłaniając mnie do przyjęcia tej teorii.
- Wiem, co widziałam. - rzekłam chłodno, lekko zaciskając usta.
Dyrektor odchylił się w swoim fotelu, kładąc ręce na podłokietnikach. Profesor Dumbledore przyglądał mu się zamyślony, bezwiednie gładząc śnieżnobiałą brodę, jednak Wright tego nie zauważał. 
- Pewnie zastanawiasz się teraz, do czego ma prowadzić ta rozmowa, skoro powinienem być wystraszony, a jestem jedynie zmieszany. - mówił cicho. - Jednak jestem przekonany, Rose, absolutnie przekonany, iż ta łuska... i to pióro, o ile ono tam w ogóle było... To tylko żart. Na terenie naszej szkoły, a zwłaszcza na skraju zakazanego lasu, uczniom zdarzają się gorsze przygody niż atak węża, w dodatku bezskuteczny. Natomiast za kruki, których nie spotkałaś na terenie Hogwartu, nie mogę odpowiadać, ani się ich pozbyć. Wydaje mi się więc, że nie mamy czego roztrząsać.
Uniosłam wyżej brodę i wyprostowałam się w fotelu. Iskierka nadziei, nabierająca siły w trakcie rozmowy, teraz, na sam jej koniec, zgasła bezpowrotnie.
- Oczywiście.
- Możesz już iść na lekcje. Do widzenia. - znów przywołał uśmiech.
- Żegnam. - odparłam nieco kąśliwie i nie czekając na profesor McGonagall, wyszłam z gabinetu, zbiegłam po schodach i skierowałam się na boisko quidditcha, na pierwszą lekcję latania na miotle.

Wiatr leniwie unosił chorągiewki na dachach trybun dookoła boiska, od czasu do czasu przysłaniając mi widok moimi własnymi włosami. Pożyczyłam od Amandy gumkę i związałam niesforne kosmyki w warkocz. Jednocześnie rozglądałam się wokoło, upajając się zielenią trawy i świadomością bliskiego już wzbicia się w powietrze.

Rozległ się gwizd, po którym wszystkie głowy skierowały się w stronę wysokiego i chudego czarodzieja o mysiej twarzy. Trzymał przed sobą wyciągniętą różdżkę, za pomocą czarów prowadząc około dwóch tuzinów mioteł. Uczniowie rozstępowali się, by zrobić mu miejsce, a gdy już dotarł na sam środek grupy pierwszoroczniaków, miotły opadły na ziemię, stukając o siebie nawzajem. Dookoła posypało się kilka witek z gorszych modeli.
- Dzień dobry. - przywitał się. - Nazywam się profesor Dominic Hawkins, a mój przedmiot, chociaż nie będzie z niego ocen, może się wam w przyszłości bardzo przydać. Jak wszyscy wiecie, miotły są jednym z najpopularniejszych magicznych środków transportu. Kto mi powie, kiedy zostały wynalezione?
Alesha uniosła rękę i udzieliła perfekcyjnej odpowiedzi, kiedy ja starałam się skupić na lekcji zamiast na tym, jak dopiąć swego.

Tak jak przewidywałam, dosiadanie przeze mnie miotły stworzyło ogromne zagrożenie dla pozostałych osób na boisku. Dwa razy wpadłam na jakiegoś Krukona, który nie szczędził mi potem obelg, ale pomimo wszelkich niemiłych przypadków świetnie się bawiłam. Ścigałyśmy się z Aleshą, a jako że żadna z nas sobie najlepiej nie radziła, nasze wybryki nagradzano śmiechem.

Wieczorem nadal się ekscytowałam i żałowałam, że jest tylko jedna lekcja latania w Howarcie, żeby umieć chociaż dosiąść miotły. Pochylając głowę nad pracą domową zastanawiałam się, kto ze znajomych byłby skłonny trochę mnie potrenować po lekcjach. Wtedy ciemna czupryna Nate'a pojawiła się po mojej prawej stronie z triumfalnym uśmiechem.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - oznajmił.

- Jak to zdobyłeś?! - ucieszyłam się, przewracając kartki potężnego słownika. Kiedy najeżdżało się różdżką na wybrane angielskie słowo, słyszało się jego syczący odpowiednik z języka wężów. Z zachwytem pogładziłam okładkę.

- Przecież Remy mówiła, że dział ksiąg zakazanych...
- Jest dostępny dla uczniów od trzeciego roku, zgadza się. - dokończył za mnie z uśmiechem, rzucając jednocześnie spojrzenie na drzwi klasy, w której właśnie rozmawialiśmy, aby upewnić się, że nikt się tu nie wybiera. - Pamiętasz Davida Cliftona? To jego zasługa.
Na dźwięk nazwiska blondyna z Ravenclaw przyszła mi na myśl Alesha. Muszę jej o tym wspomnieć - pomyślałam, wpatrując się w okładkę słownika.
- Co masz taką minę? - spytał podejrzliwie Nate.
- Jaką minę? - wybudziłam się z wyobrażania sobie Aleshy piszczącej z zachwytu nad uczynnością Davida.
- Taką... rozmarzoną?
- A, to nic takiego. - próbowałam stłumić jeszcze szerszy uśmiech.
Nate przyglądał mi się chwilę, ale zaraz wzruszył ramionami i przybrał wyraz twarzy z serii I tak bym pewnie nie zrozumiał, przecież jesteś kobietą. Milczenie niezręcznie się przeciągało, a ja z braku lepszego zajęcia zabrałam się za tłumaczenie polecenia otwórz się.
- Dlaczego mi pomogłeś? - odezwałam się w końcu, podnosząc głowę.
Uniósł brwi.
- Uważasz mnie za jakąś złą osobę?
- Nie, nie o to mi chodzi. To niebezpieczne. Powinieneś zdawać sobie z tego sprawę, zwłaszcza po wybuchu Remy.
- Wiem o tym. Ale ciągnie mnie do przygody, a jak nie pójdziesz sama, tylko ze mną to będziesz bezpieczniejsza.
Zaśmiałam się. Czy on naprawdę sądzi, że...
- Daj spokój. Nie zabiorę tam nikogo, to za duże ryzyko. Ja już w nim siedzę po uszy, ty masz jeszcze spokój...
- Jeśli mnie nie weźmiesz - zagroził, ale z uśmiechem. - to powiem o twoich planach Remy, a ona zamieni twoje życie w piekło.
- Silna broń. - przyznałam. - Ciekawa jestem, jak ty się wybronisz, kiedy dowie się, kto mi załatwił słownik.
- To moja kuzynka. Ciągle skaczemy z miłości do nienawiści i na odwrót. - zażartował.
Oparłam się o biurko i zastanowiłam. Nie chciałam iść do Komnaty Tajemnic sama, lecz zabieranie kogoś było wielką odpowiedzialnością. Z drugiej jednak strony w grupie siła...
Oby że w parze również.
- Dobra. - mruknęłam, a kiedy wyciągnął rękę, dodałam: - Ale musisz mnie nauczyć latać na miotle, bo póki co się na niej miotam.
Zaśmiał się.
- Umowa stoi.
Potrząsnęliśmy dłońmi, a ja miałam nadzieję, że postępuję słusznie - przede wszystkim myślałam o planowanej przygodzie, ale też o tym, czy dobrze robię, zamierzając ośmieszyć się na lekcji latania u Nate'a.
________________________________________________________________________

Przepraszam za robienie zamieszania, ale zmieniłam różdżkę Rose. Założyłam nowe konto na pottermore i wypełniłam test na różdżkę ponownie, tym razem zwracając szczególną uwagę na ostatnie pytanie, czyli co wybrałabym ze skrzyni MAGICZNYCH artefaktów. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na słowo "magical" i wybrałam zrolowany papirus, bo byłam ciekawa, co mogłoby tam być. Ale tym razem się zastanowiłam i stwierdziłam, że skoro to są MAGICZNE artefakty, to srebrny miecz zapewne należy do Godrica Gryffindora, a ja nie mogłabym zignorować mojego poczucia... "gryfonizmu" i to zlekceważyć. 

Bardzo utożsamiam się z Rose i różdżkę pozostawiłam do wyboru pottermore, tworząc tego bloga, ale skoro Rose jest jednak trochę inna, niż wyszło na początku, to poczułam chęć zaznaczenia tego, póki jeszcze nie jest za późno. Tak więc, o ile kiedyś na tym blogu jeszcze będzie coś dokładnego o różdżce mojej głównej bohaterki (czyli zasadniczo mojej), to nie zdziwcie się, kiedy zobaczycie: modrzew, rdzeń z piórem feniksa, dwanaście i pół cala. :)
Pozdrawiam.

piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział V
Promienie Słońca wpadały do środka, oświetlając cztery stoły i odbijając się od dzbanów, talerzy oraz półmisków. Po pomieszczeniu roznosiły się rozkoszne zapachy.
W Wielkiej Sali panowała radosna atmosfera; uczniowie śmiali się, żartowali z siebie nawzajem i rzucali w siebie zwiniętymi kartkami, z których wyskakiwały pająki - był to nowy wynalazek George'a Weasley'a. Woźna, Edna Flores, ujmując to delikatnie, dostawała szału. Była jak Filch w spódnicy, wszyscy więc nazywali ją nazwiskiem jej poprzednika, czego jakimś cudem jeszcze nie wiedziała. Zachowywała się opryskliwie i to nawet dosłownie: krzycząc na uczniów, pluła na nich - celowo, przypadkowo, różne krążyły opinie, jednak ona broniła się brakiem zęba.
Po śniadaniu opiekunowie domów chodzili wzdłuż stołów i rozdawali uczniom plany lekcji. Jak się okazało, opiekunką Gryffindoru była nadal profesor McGonagall, która ze względu na wiek zrezygnowała z posady zastępcy dyrektora, lecz wciąż nauczała. Jak na swoje lata miała wyjątkowo prostą sylwetkę, ale zmarszczki niczego nie ukrywały.
Zanim przybyłam do Hogwartu zrobiłam coś, co większości mugoli zapewne nie mieściłoby się w głowie - zrezygnowałam z zabrania komórki. Zobowiązałam się więc, iż jak najszybciej wyślę rodzicom list opisujący podróż i pierwsze wrażenia. Napisanie go zostawiłam na później, bo teraz moje myśli zaprzątało dostanie się do klasy zaklęć razem z Aleshą. Co jakiś czas spoglądałam na swój szkarłatno-złoty krawat, pękając z dumy.
Po kilku minutach dotarłyśmy pod niskie, dębowe drzwi (zapewne pozostałość po obecności Flitwicka), pochylając głowy, aby wejść do środka. Profesor Russell odpowiedziała na nasze powitanie skinieniem głowy zza okazałego biurka i dalej rozglądała się po klasie. Połowa uczniów nadal nie dotarła, co mnie uspokoiło. Ja i moja przyjaciółka zajęłyśmy miejsca w środkowym rzędzie i wyjęłyśmy podręczniki, pergaminy, pióra oraz różdżki. Jako że bardzo stresowałam się pierwszymi lekcjami w Hogwarcie, przeczytałam kilka tematów z książek i wiedziałam już, czego dotyczyć będzie lekcja. Dyskutowałam o tym z Aleshą, a na sali przybywało uczniów. W końcu nauczycielka powstała z miejsca i rozpoczęła zajęcia:
- Witam wszystkich na pierwszej godzinie zaklęć w tym roku szkolnym. Nazywam się profesor Edith Russell i od razu na wstępie mogę was zapewnić, iż jestem cierpliwa, ale i to ma swoje granice. Nie życzę sobie chodzenia po klasie, rzucania zaklęć na siebie nawzajem jeśli nie wymaga tego przerobienie tematu oraz nie chcę słyszeć żadnych obelg pod adresem innych. Możecie rozmawiać, kiedy ja nie mówię do nas i o ile sami mówicie cicho. Zgadzacie się? - po czym, nie czekając na odpowiedź, rzuciła: - Tak, zgadzacie się, bo w tej sytuacji nie macie nic do powiedzenia. Zaczynamy lekcję.
Kiedy podchodziła do tablicy, uczniowie wymieniali między sobą zdziwione spojrzenia. Nie spodziewałam się takiego zachowania Russell, kiedy spotkałam ją w wakacje.
- Dziś rozpoczniemy poznawanie zaklęcia Wingardium Leviosa. A oto - ręką wskazała znak namalowany na tablicy. - wzór, który powinniście naśladować ręką, aby rzucić to zaklęcie. Musicie się skupić, łatwo coś przez nieuwagę podpalić. - zmierzyła nas srogim spojrzeniem, jakby chciała dać do zrozumienia, że takie wypadki nie będzie mile widziane. - Każdy ma wyjąć sobie coś lekkiego do ćwiczeń: pióro, kawałek pergaminu, byleby nie było możliwości by ktoś dostał czymś ciężkim w głowę. Kiedy rzucicie zaklęcie, prowadźcie swoje rzeczy różdżką po klasie. No, zaczynamy.
Ja i Alesha położyłyśmy przed sobą nasze pióra, chwyciłyśmy różdżki i zabrałyśmy się do ćwiczeń. Na początku uważnie przyglądałam się symbolowi na tablicy, aby wzrokowo zapamiętać jego kształt, po czym skierowałam swoją uwagę na pióro. Nie okazało się to takie łatwe, jak przypuszczałam. Machanie patykiem i wypowiadanie formuły mogłoby się wydawać banalne, jednak moje pierwsze poważne podejście do czarów pod okiem nauczycielka nie szło tak gładko. Po minie przyjaciółki i jej ukradkowych spojrzeniach na innych uczniów wywnioskowałam, iż ona myśli tak samo jak ja.
Za piątym razem, kiedy wypowiedziałam Wingardium Leviosa, pióro drgnęło. Napełniło mnie to nadzieją i determinacją. Skupiłam się mocno na zadaniu, lecz przez kilka następnych prób  nie posunęłam się ani trochę do przodu. Spojrzałam na Puchonów. Jeden z nich, gruby i z małymi oczami, był czerwony z wysiłku i ruszał szybko różdżką w sposób, który w ogóle nie przypominał wzoru. Tłumiąc śmiech, odezwałam się do Aleshy:
- Chyba nie tego się spodziewałyśmy, co?
- No, tego na pewno nie. - wskazała na swoje pióro, które przesuwało się w lewo i w prawo po stoliku, co niewątpliwie bardzo rozpraszało.
Profesor Russell, spacerująca między ławkami, zlikwidowała problem mojej przyjaciółki krótkim machnięciem różdżki.
Po dwudziestu minutach już tylko gruby Puchon nie zrobił postępów. Pióra moje i Aleshy unosiły się na wysokość dziesięciu centymetrów, a przedmioty należące do innych co najmniej drżały w miejscu. Po połowie lekcji udało się nam prowadzić pióra magią po klasie, za co zarobiłyśmy po dziesięć punktów dla naszego domu.
Następne były eliksiry. Idąc do klasy, spotkałyśmy Phoebe i Rebeccę, i opowiedziałyśmy im o swoich przeżyciach na zaklęciach. Pochwaliły nas za sukcesy oraz przyznały, iż Russell faktycznie jest z zachowania bardzo podobna do McGonagall, ponieważ wzoruje się na niej odkąd zdała sobie sprawę, jaka nauczycielka transmutacji jest szanowana. Wcześniej Russell była nerwowa i wiecznie spięta.
Schodząc do lochów, czułam ciarki na plecach. Co prawda eliksirów już z pewnością nie nauczał Snape (Zresztą, czy spotkanie kolejnej wielkiej postaci byłoby aż takie złe? Nawet jeśli byłby to Severus Snape?), ale i tak atmosfera była mroczna i tajemnicza. Powoli odchyliłam niedomknięte drzwi klasy i zajrzałam do środka. Wśród stolików, kociołków, słoików z wieloma niezachęcającymi ingrediencjami kręcili się Gryfoni i Ślizgoni. Oczywiście, nie kręcili się między sobą nawzajem - każdy dom trzymał się swoich, rzucając jedni na drugich pogardliwe spojrzenia. Zastanowiło mnie, ile jest w tym uzasadnionej niechęci, a ile tradycji, ale wówczas jakaś Ślizgonka z zadartym nosem rzuciła we mnie zza odwróconego do nas tyłem profesora okiem traszki i wtedy przestałam się zastanawiać.

Nauka szła mnie i Aleshy na ogół bardzo dobrze. Moim jedynym problemem do tej pory była historia magii, a problemem Aleshy zielarstwo. Żadna z nas nie szalała na punkcie opieki nad magicznymi stworzeniami, ale robiłyśmy dobą minę do złej gry z powodu Hagrida. Doceniałyśmy jego pasję, jak większość Gryfonów i paru nielicznych Krukonów.

Dzień minął szybko. Wieczorem po kolacji wszyscy zmierzali do swoich pokojów wspólnych, śmiejąc się, rozmawiając, a uczniowie klas starszych - ziewając. Ja wracałam z Remy, która wysłuchiwała cierpliwie mojego podekscytowanego głosu, opowiadającego o pierwszym dniu w Hogwarcie. Spojrzenie miała przy tym rozbiegane, jakby kogoś szukała na ruchomych schodach, ale odpowiadała na wszelkie moje pytania, więc miałam pewność, iż uważała.
Przeszłyśmy przez dziurę za portretem Grubej Damy i rozdzieliłyśmy się - ja ruszyłam w stronę Aleshy, Phoebe i Rebecki, które rozsiadły się w fotelach przy kominku i odrabiały lekcje; Remy poszła do dormitorium po torbę z podręcznikami. Moja leżała na parapecie, pomiędzy dwoma kotami. Wzięłam ją stamtąd, pomimo pełnych oburzenia miauknięć i usiadłam na kanapie koło przyjaciółki. Była już w połowie zadania z zielarstwa, zaciskając usta i ciągle stukając w pergamin różdżką, żeby pozbyć się błędów i kleksów. Idąc w jej ślady, wyjęłam niezbędne przedmioty i po zorganizowaniu sobie miejsca wśród cudzych kałamarzy i książek, zabrałam się do pracy. Umiałam odpowiedzieć na sporą część pytań, na widok czego Alesha rzucała w moją stronę zazdrosne spojrzenia. Role odwróciły się, gdy przyszła kolej na historię magii.
Phoebe i Rebecca już dawno uporały się ze swoimi lekcjami (kiedy my zastanawiałyśmy się, czy pierwsze profesjonalne różdżki pojawiły się na początku czy w połowie starożytności) i poszły do swojego dormitorium. Wtedy fotel najbliżej kominka zajęła Remy, słuchając z uśmiechem naszej dyskusji.
- Może sprawdzicie w podręczniku? - zaśmiała się.
- Myślisz, że tego nie zrobiłyśmy? - spytała z oburzeniem Alesha. - Tylko że tam nie ma o tym mowy! Jest tylko Pierwsze profesjonalne różdżki, dobierane długością do czarodzieja według różnych rozmiarów jego części ciała, przede wszystkim wzrostu i obwodu głowy, wytwarzał Nicolas Gamerin w starożytności. - wyrecytowała z pamięci. - A w pytaniu jest, czy na początku czy w środku starożytności.
Remy przez jakiś czas na nią patrzyła, jakby jej nie widziała. W świetle tańczących płomieni jej zielone, zamyślone oczy zdawały się szkliste i puste. Zaraz jednak się otrząsnęła i powiedziała:
- Gdyby nie to, że ja miałam w pierwszej klasie inne podręczniki, to pewnie mogłabym wam pomóc. Jak nie macie jutro historii magii, to możecie to odłożyć i sprawdzić w bibliotece. 
- Właśnie problem w tym, że mamy. - jęknęła.
- Ale dopiero po przerwie na drugie śniadanie. - przypomniałam. - Po prostu zamiast do Wielkiej Sali pójdziemy wtedy do biblioteki, poprosimy bibliotekarkę o pomoc i dopiszemy ten jeden punkt. - ziewnęłam. - A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko, pójdę już spać. Dobranoc. - zaczęłam się podnosić.
- Zaczekaj. - niemal rozkazującym tonem rzuciła Remy. - Chciałam o czymś z tobą porozmawiać. 
Ja i Alesha spojrzałyśmy na nią zaciekawione. Usiadłam z powrotem na swoim miejscu, odgarniając grzywkę sprzed oczu.
- Słucham.
Remy spojrzała niepewnie na Aleshę, ale dałam jej do zrozumienia, iż nie ważne, co chce mi powiedzieć, może to zrobić przy niej. Otrzymawszy owo przyzwolenie, wyciągnęła w moją stronę otwartą dłoń, na której spoczywała łuska.
Łuska, którą znalazłam dziś rano pod poduszką.
Przez chwilę nie mogłam oderwać od niej wzroku. Hipnotyzowała swoją błyszczącą powierzchnią oraz soczystą zielenią...
- Skąd to masz? - spytałam, starając się, by mój głos się nie zachwiał. 
- Leżała na twoim łóżku. Miałam sprawę do Amandy Hayes, więc odwiedziłam wasze dormitorium. Ciebie i Aleshy już tam nie było. Zobaczyłam jakąś lśniącą plamkę na twojej pościeli i... - urwała na moment. - To było właśnie to.
Kiedy nic na to nie powiedziałam, spytała:
- Skąd się tam wzięła?
Powierciłam się na kanapie, która nagle zrobiła się bardzo niewygodna.
- Też chciałabym to wiedzieć.

W pokoju wspólnym została już tylko nasza trójka oraz Phoebe i Rebecca, które dołączyły akurat wtedy, kiedy zaczęłam swoją opowieść. Wspomniałam o wszystkim, włączając w to tajemniczego kruka. Remy nie widziała na moim łóżku pióra, ale niczego tam nie szukała, więc nie można było stwierdzić, czy ono jeszcze tam jest.

Skończyłam koło jedenastej. Dziewczyny z początku milczały, patrząc jedna na drugą. Rebecca bezwiednie owijała sobie loczek wokół palca, Phoebe bawiła się palcami, a Alesha przygryzała wargę. 
Remy pochyliła się do przodu, oparła łokcie na kolanach i zakryła twarz dłońmi.
- Tylko nie znowu... - szepnęła.

- Phoebe i Rebecca zapewne doskonale pamiętają wydarzenia ubiegłego roku, tak jak ja. - rozpoczęła Remy, lecz zamiast patrzeć na nas, obserwowała ogień w kominku tym samym niewidzącym spojrzeniem, którym wcześniej obdarzyła Aleshę. - Trudno zapomnieć o czymś takim. Wszystko zaczęło się dość niepozornie. Jim Travis z Hufflepuffu wciąż próbował wszystkich przekonać, że prześladują go węże. Nikt mu nie wierzył, Jim lubił sobie ze wszystkiego i wszystkich żartować, cień powagi pojawiał się na jego twarzy jedynie w czasie egzaminów. W każdym razie Travis znalazł sobie garstkę kolegów, którzy mu uwierzyli. Reszta go wyśmiała, bo nikt nie widział na terenie Hogwartu ani jednego żywego węża. Chłopak nie dawał za wygraną: opowiadał, jak to owe gady syczały mu do uszu, gdy spał i budził się wśród łusek. Raz zobaczył ogon węża znikający za drzwiami dormitorium chłopców. Nie potrafił znaleźć powodu tych prześladowań. Z początku często odwiedzał skrzydło szpitalne, ale zaniechał tego, gdy podawane mu eliksiry przeciw omamom nie dawały rezultatów. - przerwała, nieświadomie wyjęła gąbkę wystającą z dziury w fotelu i ciągnęła dalej: - Pewnego dnia podczas opieki nad magicznymi stworzeniami, wiem, bo razem chodziliśmy na te lekcje, krzyczał, iż widzi na drzewach Zakazanego Lasu dużego, wiszącego na gałęziach węża. Wrzeszczał z przerażenia, aż Hagrid podniósł go i zaniósł siłą do opiekuna domu. Nikt poza nim tego węża nie zobaczył... - łzy napłynęły jej do oczu, pociągnęła nosem. - Dwa dni później, po eliksirach, poprosił mnie, żebym poszła z nim do Izby Pamięci, bo po ostatnim szlabanie zostawił tam sweter. Nie mogłam mu towarzyszyć, miałam iść do Russell. Wieczorem znaleziono ciało Jima wśród pucharów i medali. Jego rodzice byli zrozpaczeni, ich córka miała tego roku iść do Hogwartu, ale zapisali ją do jakiejś szkoły w Irlandii, byle daleko od tego miejsca... - głos jej się załamał.
Przez pięć minut żadna z nas się nie odzywała, jakbyśmy bezgłośnie zmówiły się, by uczcić pamięć Jima chwilą ciszy. Po twarzy Remy ciekły łzy, ale nie szlochała. Wyczarowała sobie chusteczkę i wydmuchała nos, a my starałyśmy się na nią nie patrzeć. Było coś dziwnego w płaczącej Remy. Płacz do niej nie pasował, wydawała się silna, złośliwa i pewna siebie, z wysoko podniesioną głową przyjmująca to, co przynosił los...
- Jim... - odezwała się. - ... był świetnym kolegą, bardzo go lubiłam, nie można się było z nim nudzić... Zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby kogoś rozśmieszyć, nawet McGonagall... - skierowała wzrok na mnie. - I lubię też ciebie, Rose. Więc kiedy znalazłam tę łuskę na twoim łóżku... - krople w jej oczach zabłysły - Po prostu... uważaj na siebie. - szepnęła i nie mogąc znieść dłużej sytuacji, oddaliła się do dormitorium bez pożegnania.

Tej nocy nie mogłam zasnąć, podobnie jak Alesha. Siedziałyśmy na moim łóżku, szepcząc do siebie, dzieląc się odczuciami, w których dominował strach.
Alesha przyznała, że tata nie chciał puścić jej do Hogwartu, bo znał historię Jima, ale ona mu się postawiła. Nie bała się wtedy, kiedy wydawało jej się to mało realne, ale teraz...
- ... ale teraz, kiedy mam świadomość, że moja przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie, dociera do mnie najdrobniejszy szczegół. Och, Rose, coś trzeba zrobić, coś trzeba wymyślić...
Poklepałam ją po ramieniu, a ona zakryła usta dłonią, tłumiąc szloch.
- Alesha... - przełknęłam ślinę. - Ja wiem, że to jest straszne. Wiem to chyba nawet lepiej od ciebie, chociaż jeszcze nie do końca to do mnie dotarło... Ale jednej rzeczy jestem absolutnie pewna. To nie minie samo z siebie. Temu trzeba się postawić. Nie krzyczeć, nie obnosić się z tym, jak to zrobił Jim. - podałam jej chusteczkę, bo zobaczyłam jej pierwsze łzy. - Wiesz, co jeszcze myślę?
Pokręciła głową.
Nie wiedziałam, co mnie do tego podkusiło, skąd wzięła się u mnie ta cała odwaga i pewność, żeby tak postąpić.
- Skoro... Skoro i tak niebezpieczeństwo jest ogromne... Być może śmiertelne... To nie zamierzam czekać na to w łóżku, śpiąc. Trzeba coś zrobić. Skoro Jim widział węże i w końcu umarł w tajemniczych okolicznościach, to myślę, że trzeba... Trzeba... - zaczerpnęłam głęboko powietrza. - Myślę, że trzeba odwiedzić Komnatę Tajemnic.
Alesha wybałuszyła oczy.
______________________________________________________________________

Przepraszam, że dodanie nowego rozdziału zajęło mi tyle czasu. Przez kilka dni odkładałam to na później, potem byłam nad morzem, a potem absolutnie pochłonęło mnie kibicowanie naszym siatkarzom na Igrzyskach. Później zastanawiałam się, co by tu napisać i tak minął mi cały miesiąc z hakiem.
Niestety, nie mogę obiecać, że odtąd rozdziały będą pojawiały się częściej, ponieważ zbliża się wrzesień. Poza tym znam siebie, nie zawsze mam wenę na zawołanie.
Ostatnio wciągnęły mnie testy na dom w Hogwarcie, chociaż pottermore.com już wyraziło swoją opinię. Ciekawym polecam właśnie wspomnianą przed chwilą stronę oraz test: http://hogsmeade.pl/hat.php , który na początku wydał mi się niezbyt obiecujący ze względu na pytania o ulubione kolory, ale jako że wybrałam niebieski i srebrny, a trafiłam do Gryffindoru, nie sądzę, by miało to jakoś specjalnie duże znaczenie. W komentarzach możecie pisać, co Wam wyszło :)
Pozdrawiam i proszę o cierpliwość ;)