Rozdział IX
Obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Głowa bolała mnie jakby przebiegło po niej stado testrali, ale ramię nie szczypało. Przed oczami tańczyły mi kolorowe światełka, które rozbłysły jeszcze bardziej, kiedy przeszłam z pozycji leżącej do pozycji siedzącej. Głośno jęknęłam.
- Nie wstawaj! - usłyszałam ostry głos pani Pomfrey, a następnie jej silny uścisk na moim ramieniu. - Powinnaś leżeć!
Posłusznie wykonałam polecenie, widząc między błyskami parę rozgniewanych brązowych oczu.
- Komnata Tajemnic... Węże... W nocy... Co ona sobie myślała! Co ONI sobie myśleli! Ten Nate River... Niech no tylko coś mu się stanie na następnym meczu quidditcha, niech no tylko trafi w moje ręce, już ja się nim zajmę. - słyszałam jej ciche pomruki, kiedy odchodziła od mojego łóżka.
Niewiele do mnie docierało z tej całej gadaniny. Miałam zbyt wielki mętlik w głowie, by słuchać tego dalej, nieoczekiwanie jednak zostałam zmuszona do skupienia uwagi.
- Dzień dobry. - usłyszałam głosy Aleshy, Rebecci i Phoebe. - My do Rose.
- Proszę wyjść! Ale już! Ona potrzebuje ciszy i odpoczynku! - od razu uniosła się pani Pomfrey.
- Proszę pani... - starałam się nadać swojemu głosowi jak najwięcej zdecydowania. - Czuję się w sam raz na gości. Już wystarczająco długo leżałam bez zajęcia.
Upierałam się dalej, chociaż nie miałam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna. W końcu rozzłoszczona opiekunka uniosła ręce do góry w geście bezradności i pozwoliła nam na rozmowę, byle cicho i bez dużych emocji. Podziękowałyśmy, po czym dziewczyny wzięły sobie krzesła i przysunęły je bliżej mnie.
- I jak się czujesz? - spytała Alesha, robiąc czułą minę.
- Kiepsko. - rzuciłam szeptem, po czym dodałam głośniej. - Już lepiej. Dlaczego Remy nie ma z wami?
Spojrzały po sobie zmieszane.
- Nadal jest na ciebie zła, ale w Skrzydle Szpitalnym nie chce ci robić awantury. Nate'a już skrzyczała ile sił w płucach w Pokoju Wspólnym. Wyglądała jakby miała go pobić, wszyscy Gryfoni rozeszli się do dormitoriów... - wyjaśniła Rebecca.
- Nie powinna aż tak się na niego denerwować. W końcu to ja go namówiłam na to wszystko...
Teraz przyjaciółki wyglądały na jeszcze bardziej zmieszane.
- Czekaj... Jak to TY? - zdziwiła się Phoebe.
- A myślałyście, że to on mnie namówił? - zmarszczyłam brwi.
- Sam nam tak powiedział. I wszyscy mu uwierzyli, w końcu on już taki jest, za bardzo ciągnie go do przygód. Szczerze mówiąc, ma teraz duże kłopoty. Profesor McGonagall była na niego bardziej zła niż Remy, ma zakaz rozmawiania z tobą...
- CO?! - krzyknęłam.
- Dziewczęta! - przybiegła pani Pomfrey. - Co ja wam mówiłam?!
- Już będziemy ciszej, obiecujemy. - skruszyłyśmy się.
Zmierzyła każdą z nas wzrokiem i wróciła do swojego gabinetu.
- Powinnyśmy zmienić temat... - stwierdziła Rebecca
- Nie ma mowy. - powoli usiadłam ponownie, co nie udałoby mi się, gdyby nie podpierająca mnie Alesha. - Jak to "ma zakaz"?
- Tymczasowy zakaz. - sprostowała Becky. - Nie może spotkać się z tobą, póki ona nie wyciśnie z ciebie wszystkich informacji. Rozumiesz, o co chodzi - nie macie czasu na ustalenie wspólnej, fałszywej wersji wydarzeń. Każde z was powie co innego, jej w tym głowa, żeby wiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie...
- A nie wiecie, co on powiedział? Nie wiecie, jaka jest jego wersja? - dopytywałam się.
- Wiemy tylko tyle, co powiedziałyśmy, czyli że to niby on cię namówił. Po tym jak wyszedł z gabinetu McGonagall był w tak podłym nastroju, że z nikim nie rozmawiał.
- Kiedy to było?
Zmarszczyły brwi.
- Chodzi mi o to, ile dni tu leżałam...
- Ach! - Phoebe pospieszyła z informacją. - Tylko jeden dzień.
Alesha i Rebecca spojrzały się na mnie zmieszane, martwiąc się moją reakcją na słowo tylko, ale ja po prostu pokiwałam głową. Spodziewałam się dłuższego czasu, więc zabrzmiało to na swój sposób dobrze.
- A kiedy McGonagall ma zamiar rozmówić się ze mną?
- Pewnie wtedy, kiedy dojdziesz do siebie. - Alesha pochyliła się w moją stronę i dodała szeptem. - Więc nie rób tego za szybko, bo ta kobieta jest ostatnio wyjątkowo nieprzyjemna.
- Okropna. - mruknęły zgodnie Phoebe i Becky.
Zastosowałam się do polecenia Aleshy i przez następne dwa dni leżałam w Skrzydle Szpitalnym, uskarżając się na nieustający ból głowy. Pani Pomfrey podawała mi na to najróżniejsze eliksiry, w wyniku działania których moja zdrowa głowa robiła się dziwnie lekka i czułam się niemal pijana, co bardzo utrudniało mi skupienie się na wymyślaniu prawdopodobnego biegu wydarzeń.
Czwartego dnia "wreszcie" wróciłam do zdrowia, ale za rozkazem McGonagall zostałam wypisana zaraz przed lekcjami, żebym nie miała najmniejszej możliwości spotkać Nate'a. W połowie pierwszej lekcji opiekunka Gryffindoru wtargnęła do klasy i wywołała mnie do swojego gabinetu. Wszyscy uczniowie z przerażonymi minami zwrócili twarze w moją stronę. Ci, którzy mnie znali bezgłośnie życzyli mi powodzenia.
McGonagall na mój widok rozszerzyły się nozdrza. Ruchem ręki nakazała mi iść za sobą do swojego gabinetu.Wszystkie obrazy szeptały do siebie na nasz widok, a zbroje wychylały się, by widzieć nas lepiej. Nigdy nie pomyślałabym, że jakakolwiek droga może mi się tak dłużyć.
W gabinecie pani profesor rozkazała mi zająć krzesło przy biurku, naprzeciw jej miejsca. Usiadłam sztywno, gorączkowo powtarzając swoją wersję wydarzeń, pilnując się, by nie poruszać przy tym ustami - to byłoby zdecydowanie podejrzane. Po chwili gapienia się w sufit, zdałam sobie sprawę, że profesor McGonagall uważnie mi się przygląda. Utrzymywałyśmy kontakt wzrokowy przez długie sekundy, po czym opiekunka Gryffindoru niemal zawarczała, rozwierając usta na szerokość godną Snape'a:
- Wszystko od początku, panno Light.
Powoli skinęłam głową, na moment odwracając wzrok. Złączyłam dłonie na kolanach, wzięłam głęboki wdech... i przestałam widzieć w tym całym udawaniu jakikolwiek sens. Nie wiedziałam, co chciałam wcześniej powiedzieć, żeby usprawiedliwić siebie i Nate'a. Nic nie było wystarczająco wiarygodne. Wspomnienia tamtej nocy tak zajęły mi umysł, że gdybym nawet chciała skłamać, z moich warg wydostałyby się same fakty. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to w porządku. Że to jest dobre. Skoro w Komancie Tajemnic jest jakiś wąż, to nauczyciele powinni wiedzieć, bo jeśli sprawy zajdą za daleko, to Hogwart zostanie zamknięty...
Odetchnęłam jeszcze raz i zaczęłam opowiadać. O tym, że to JA namówiłam Nate'a, a nie na odwrót. O tym, jak dostaliśmy się do Komnaty nocą (ale nic nie wspomniałam o pelerynce niewidce). O tym, że był tam wąż, który mnie ugryzł i o tym, jak Nate mi pomógł. Skłamałam też, iż włamałam się nocą do Działu Ksiąg Zakazanych i znalazłam tam polecenie Otwórz się w języku węży. Nie chciałam zdradzić udziału Nate'a i Mike'a, bo i po co mieszać w to więcej osób, niż to absolutnie konieczne.
Po całej historii nastąpiła długa chwila ciszy. Wówczas pani profesor poprawiła się na krześle i spojrzała mi głęboko w oczy.
- Panno Light, Pan River przedstawił dokładnie taki sam przebieg wydarzeń, z dwoma wyjątkami - twierdził, że to on namówił ciebie oraz, że to on włamał się do Działu Ksiąg Zakazanych. Dlatego w tej chwili żądam od ciebie, żebyś powiedziała prawdę i wyznała, kto zrobił co.
- Mówię prawdę. - starałam się, by mój głos był silny.
- Zastanów się, czy jest sens kłamać.
- Nie ma, więc tego nie robię. - uniosłam brodę, nie dając się pokonać.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i profesor Russell wprowadziła Nate'a do gabinetu, ściskając jego ramię. Chłopak rzucił mi krótkie spojrzenie.
- Przyprowadziłam go tak jak sobie życzyłaś, Minerwo.
- Dziękuję ci, Edith.
Nauczycielka zaklęć kiwnęła głową i wyszła z pomieszczenia. W tym czasie McGonagall wyczarowała dla Nate'a krzesło obok mojego i nakazała mu na nim usiąść. Kiedy zajął miejsce, zaraz przeszła do rzeczy.
- Nate, kto namówił kogo?
- To ja namówiłem Rose.
- Pani, profesor...
- Proszę się teraz nie odzywać, panno Light, zaraz będzie pani kolej. - ucięła ostro, dalej świdrując mojego przyjaciela wzrokiem. - Kto włamał się do Działu Ksiąg Zakazanych, River?
- Ja to zrobiłem, pani profesor.
- Ale...
- Dobrze, Light, teraz twoja kolej. - przeniosła spojrzenie na mnie. - Wiem, że bardzo się niecierpliwiłaś, więc proszę bardzo. Powiedz mi, kto namówił kogo.
- To ja namówiłam Nate'a!
- Nie krzycz. Kto się włamał?
- JA. - odrzekłam, nie krzycząc, ale nasycając to jedno słowo taką dawką przekonania i uporu, na jaką tylko było mnie stać.
- I co ja mam z wami zrobić?! - nauczycielka uniosła się w gniewie. - Ty mówisz jedno, on mówi co innego! Każde z was próbuje kryć to drugie, kryjecie siebie nawzajem! Macie szczęście, że dyrektor wyjechał na Międzynarodowe Spotkanie Zarządców Szkół Magii, bo inaczej już musielibyście kłamać mu w żywe oczy, tak jak robicie to mnie! I uwierzcie mi, chociaż może się on wydawać spokojny, opanowany i chłodny, absolutnie taki nie jest, jeśli trzeba kogoś porządnie ukarać!
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć - po prawdzie nie wiedzieliśmy, czy w ogóle możemy się odezwać, więc ciągnęła dalej.
- Co za wybitna nieodpowiedzialność i lekkomyślność. Co za nieposłuszeństwo! Za ten wybryk odejmuję Gryffindorowi po pięćdziesiąt punktów za każde z was! ŻADNYCH JĘKÓW. To i tak mało i dobrze o tym wiecie. Za to będziecie musieli to nadrabiać. Szlaban dla obojga! Na dwa miesiące, w każdy sobotni wieczór sprzątanie Izby Pamięci i układanie książek w bibliotece. Byle z daleka od Ksiąg Zakazanych, bo inaczej poczujecie, że moja złość potrafi być równie nieprzyjemna jak smocza ospa!
Po wyjściu z gabinetu, ja i Nate ze spuszczonymi głowami wróciliśmy do klas na lekcje. Chciałam z nim porozmawiać, ale byliśmy tak przytłoczeni utratą punktów, że oboje nie byliśmy w nastroju na rozmowę.
Uczniowie na mój widok otwierali usta i w ostatniej chwili powstrzymywali się od zadawania głośnych pytań w czasie lekcji. Na przerwie jednak dopadli mnie wszyscy moi znajomi. Alesha, Phoebe i Rebecca pomagały mi się z tego wyplątać, ale kiepsko im szło.
- Możecie się od niej po prostu odwalić?! - krzyknęła Remy, pojawiając się ni stąd ni zowąd. - Na pewno nie ma teraz humoru na opowiadanie wam historii mrożącej krew w żyłach, czy jakiej się tam spodziewacie. Dopiero co opuściła Skrzydło Szpitalne dziś rano, już wylądowała w gabinecie McGonagall, a teraz wy się na niej uwiesiliście. Zróbcie jej przejście i dajcie jej spokój!
- Remy... - zaczęłam.
- Zamknij się. Jak będziemy w Pokoju Wspólnym, wysłuchasz, jak cię skrzyczę i dopiero wtedy będziesz mogła się odezwać.
Po długiej i pełnej kolorowego przedstawienia czarnego scenariusza, który mógł się rozegrać, Remy w końcu się uspokoiła, a wtedy ja wymruczałam przeprosiny. Wykończona minęłam ją i rzuciłam się na kanapę, gdzie przy niskim stoliku ludzie odrabiali lekcje. Był tam między innymi Mike, który na widok mojej smutnej miny puścił do mnie oko, ale nadal był poważny.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Nate'a.
- Mogę z tobą pogadać?
Siedzieliśmy na brzegu jeziora na błoniach, z daleka od pozostałych rówieśników, odrabiających lekcje lub rozmawiających beztrosko w ten nadzwyczaj ciepły, październikowy dzień. Słońce pieściło skórę, ptaki cichutko ćwierkały, a delikatny wiaterek porywał włosy do tańca.
- Nate... - odezwałam się pierwsza, chociaż to on chciał pogadać.
- Co?
- Przepraszam cię. Nie powinnam była cię namawiać.
- Nie przepraszaj mnie za coś takiego. - odrzekł ponuro.
- Dlaczego nie?
Westchnął i spojrzał mi głęboko w oczy. Twarz miał poważną, nieco spiętą.
- I tak byś to zrobiła, prawda? Poszłabyś tam, niezależnie od tego, czy znalazłby się ktoś, kto by ci towarzyszył.
- To prawda.
- Więc mnie nie przepraszaj. Jasne? Rose, to szkoda, że przez nas Gryffindor stracił sto punktów. To beznadzieja, że w każdy sobotni wieczór przez następne dwa miesiące zamiast trenować quidditcha będę sprzątał. Ale to wszystko nie ma znaczenia, skoro moja obecność w Komnacie Tajemnic uratowała ci życie. - urwał na moment, zamyślony. Zaraz jednak się ocknął i kontynuował: - Chcę, żebyśmy wygrali Puchar Quidditcha i Puchar Domów, ale nie myślę o tym teraz, kiedy patrzę na ciebie i widzę, że jesteś bezpieczna. A myślisz, że pomyślałbym o tym, gdyby coś ci się wtedy stało, bo ja nie zgodziłem się ci pomóc? Nie wybaczyłbym sobie. Chociaż nie zwróciłaś się do mnie bezpośrednio o pomoc i nie byłem jedyną osobą, która mogła ci pomoc zaoferować - a już na pewno nie byłem do tego osobą najlepszą - to moje sumienie nie byłoby czyste. I nic by już tego nigdy nie zmieniło. Nigdy bym nie stracił poczucia winy.
Byłam tak zdziwiona tą szczerością i żalem w jego oczach, że nie mogłam nic powiedzieć.
- Więc mnie nie przepraszaj. - powtórzył. - Za wiele dla mnie znaczysz, żebym odmówił ci pomocy, kiedy jej potrzebujesz. Tu nie chodziło tylko o zew przygody. Tu chodziło o to, by mieć pewność, że wrócisz.
Zamrugałam kilka razy, by nie było widać łez wzruszenia, które napłynęły mi pod powieki.
- Nate...
- Słucham cię.
- Dziękuję ci. - nachyliłam się i pocałowałam go w policzek, a on uśmiechnął się do mnie i uścisnął moją leżącą na trawie dłoń.
- Dla ciebie wszystko, Rose.
_____________________________________________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tyle mnie tu nie było! Naprawdę tego żałuję, ale... Egzaminy, wycieczka, koniec gimnazjum, obóz, pochłonięcie przez serial, brak weny no i, wiecie... lenistwo... ;)
Co do rekrutacji do liceum to zdradzę, że wszystko poszło po mojej myśli ;)
Wprowadziłam sporo zmian na blogu. Mam nadzieję, że wam się podoba. Byłam już dosyć znudzona tym brązowym tłem i wprowadziłam więcej kolorów ;)
Dziękuję Marchewie i Nancy, które zdradziły mi, jak tworzy się playlistę :D i przepraszam, jeśli jakiemuś czytelnikowi się ona nie podoba, zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi taką muzykę, ale liczę na to, że włączenie pauzy nie będzie dużym problemem ;) Przepraszam też, jeśli jakaś część tego rozdziału jest sprzeczna z informacjami z pozostałych. Czasem tracę wątek i muszę sprawdzać, co było jak. Powinnam chyba notować sobie najważniejsze informacje w jakimś zeszycie...
Dziękuję też Marchewie za zainteresowanie moim blogiem i popędzanie mnie do pisania. To mi dało kopa ;)
- Nie wstawaj! - usłyszałam ostry głos pani Pomfrey, a następnie jej silny uścisk na moim ramieniu. - Powinnaś leżeć!
Posłusznie wykonałam polecenie, widząc między błyskami parę rozgniewanych brązowych oczu.
- Komnata Tajemnic... Węże... W nocy... Co ona sobie myślała! Co ONI sobie myśleli! Ten Nate River... Niech no tylko coś mu się stanie na następnym meczu quidditcha, niech no tylko trafi w moje ręce, już ja się nim zajmę. - słyszałam jej ciche pomruki, kiedy odchodziła od mojego łóżka.
Niewiele do mnie docierało z tej całej gadaniny. Miałam zbyt wielki mętlik w głowie, by słuchać tego dalej, nieoczekiwanie jednak zostałam zmuszona do skupienia uwagi.
- Dzień dobry. - usłyszałam głosy Aleshy, Rebecci i Phoebe. - My do Rose.
- Proszę wyjść! Ale już! Ona potrzebuje ciszy i odpoczynku! - od razu uniosła się pani Pomfrey.
- Proszę pani... - starałam się nadać swojemu głosowi jak najwięcej zdecydowania. - Czuję się w sam raz na gości. Już wystarczająco długo leżałam bez zajęcia.
Upierałam się dalej, chociaż nie miałam pojęcia jak długo byłam nieprzytomna. W końcu rozzłoszczona opiekunka uniosła ręce do góry w geście bezradności i pozwoliła nam na rozmowę, byle cicho i bez dużych emocji. Podziękowałyśmy, po czym dziewczyny wzięły sobie krzesła i przysunęły je bliżej mnie.
- I jak się czujesz? - spytała Alesha, robiąc czułą minę.
- Kiepsko. - rzuciłam szeptem, po czym dodałam głośniej. - Już lepiej. Dlaczego Remy nie ma z wami?
Spojrzały po sobie zmieszane.
- Nadal jest na ciebie zła, ale w Skrzydle Szpitalnym nie chce ci robić awantury. Nate'a już skrzyczała ile sił w płucach w Pokoju Wspólnym. Wyglądała jakby miała go pobić, wszyscy Gryfoni rozeszli się do dormitoriów... - wyjaśniła Rebecca.
- Nie powinna aż tak się na niego denerwować. W końcu to ja go namówiłam na to wszystko...
Teraz przyjaciółki wyglądały na jeszcze bardziej zmieszane.
- Czekaj... Jak to TY? - zdziwiła się Phoebe.
- A myślałyście, że to on mnie namówił? - zmarszczyłam brwi.
- Sam nam tak powiedział. I wszyscy mu uwierzyli, w końcu on już taki jest, za bardzo ciągnie go do przygód. Szczerze mówiąc, ma teraz duże kłopoty. Profesor McGonagall była na niego bardziej zła niż Remy, ma zakaz rozmawiania z tobą...
- CO?! - krzyknęłam.
- Dziewczęta! - przybiegła pani Pomfrey. - Co ja wam mówiłam?!
- Już będziemy ciszej, obiecujemy. - skruszyłyśmy się.
Zmierzyła każdą z nas wzrokiem i wróciła do swojego gabinetu.
- Powinnyśmy zmienić temat... - stwierdziła Rebecca
- Nie ma mowy. - powoli usiadłam ponownie, co nie udałoby mi się, gdyby nie podpierająca mnie Alesha. - Jak to "ma zakaz"?
- Tymczasowy zakaz. - sprostowała Becky. - Nie może spotkać się z tobą, póki ona nie wyciśnie z ciebie wszystkich informacji. Rozumiesz, o co chodzi - nie macie czasu na ustalenie wspólnej, fałszywej wersji wydarzeń. Każde z was powie co innego, jej w tym głowa, żeby wiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie...
- A nie wiecie, co on powiedział? Nie wiecie, jaka jest jego wersja? - dopytywałam się.
- Wiemy tylko tyle, co powiedziałyśmy, czyli że to niby on cię namówił. Po tym jak wyszedł z gabinetu McGonagall był w tak podłym nastroju, że z nikim nie rozmawiał.
- Kiedy to było?
Zmarszczyły brwi.
- Chodzi mi o to, ile dni tu leżałam...
- Ach! - Phoebe pospieszyła z informacją. - Tylko jeden dzień.
Alesha i Rebecca spojrzały się na mnie zmieszane, martwiąc się moją reakcją na słowo tylko, ale ja po prostu pokiwałam głową. Spodziewałam się dłuższego czasu, więc zabrzmiało to na swój sposób dobrze.
- A kiedy McGonagall ma zamiar rozmówić się ze mną?
- Pewnie wtedy, kiedy dojdziesz do siebie. - Alesha pochyliła się w moją stronę i dodała szeptem. - Więc nie rób tego za szybko, bo ta kobieta jest ostatnio wyjątkowo nieprzyjemna.
- Okropna. - mruknęły zgodnie Phoebe i Becky.
Zastosowałam się do polecenia Aleshy i przez następne dwa dni leżałam w Skrzydle Szpitalnym, uskarżając się na nieustający ból głowy. Pani Pomfrey podawała mi na to najróżniejsze eliksiry, w wyniku działania których moja zdrowa głowa robiła się dziwnie lekka i czułam się niemal pijana, co bardzo utrudniało mi skupienie się na wymyślaniu prawdopodobnego biegu wydarzeń.
Czwartego dnia "wreszcie" wróciłam do zdrowia, ale za rozkazem McGonagall zostałam wypisana zaraz przed lekcjami, żebym nie miała najmniejszej możliwości spotkać Nate'a. W połowie pierwszej lekcji opiekunka Gryffindoru wtargnęła do klasy i wywołała mnie do swojego gabinetu. Wszyscy uczniowie z przerażonymi minami zwrócili twarze w moją stronę. Ci, którzy mnie znali bezgłośnie życzyli mi powodzenia.
McGonagall na mój widok rozszerzyły się nozdrza. Ruchem ręki nakazała mi iść za sobą do swojego gabinetu.Wszystkie obrazy szeptały do siebie na nasz widok, a zbroje wychylały się, by widzieć nas lepiej. Nigdy nie pomyślałabym, że jakakolwiek droga może mi się tak dłużyć.
W gabinecie pani profesor rozkazała mi zająć krzesło przy biurku, naprzeciw jej miejsca. Usiadłam sztywno, gorączkowo powtarzając swoją wersję wydarzeń, pilnując się, by nie poruszać przy tym ustami - to byłoby zdecydowanie podejrzane. Po chwili gapienia się w sufit, zdałam sobie sprawę, że profesor McGonagall uważnie mi się przygląda. Utrzymywałyśmy kontakt wzrokowy przez długie sekundy, po czym opiekunka Gryffindoru niemal zawarczała, rozwierając usta na szerokość godną Snape'a:
- Wszystko od początku, panno Light.
Powoli skinęłam głową, na moment odwracając wzrok. Złączyłam dłonie na kolanach, wzięłam głęboki wdech... i przestałam widzieć w tym całym udawaniu jakikolwiek sens. Nie wiedziałam, co chciałam wcześniej powiedzieć, żeby usprawiedliwić siebie i Nate'a. Nic nie było wystarczająco wiarygodne. Wspomnienia tamtej nocy tak zajęły mi umysł, że gdybym nawet chciała skłamać, z moich warg wydostałyby się same fakty. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to w porządku. Że to jest dobre. Skoro w Komancie Tajemnic jest jakiś wąż, to nauczyciele powinni wiedzieć, bo jeśli sprawy zajdą za daleko, to Hogwart zostanie zamknięty...
Odetchnęłam jeszcze raz i zaczęłam opowiadać. O tym, że to JA namówiłam Nate'a, a nie na odwrót. O tym, jak dostaliśmy się do Komnaty nocą (ale nic nie wspomniałam o pelerynce niewidce). O tym, że był tam wąż, który mnie ugryzł i o tym, jak Nate mi pomógł. Skłamałam też, iż włamałam się nocą do Działu Ksiąg Zakazanych i znalazłam tam polecenie Otwórz się w języku węży. Nie chciałam zdradzić udziału Nate'a i Mike'a, bo i po co mieszać w to więcej osób, niż to absolutnie konieczne.
Po całej historii nastąpiła długa chwila ciszy. Wówczas pani profesor poprawiła się na krześle i spojrzała mi głęboko w oczy.
- Panno Light, Pan River przedstawił dokładnie taki sam przebieg wydarzeń, z dwoma wyjątkami - twierdził, że to on namówił ciebie oraz, że to on włamał się do Działu Ksiąg Zakazanych. Dlatego w tej chwili żądam od ciebie, żebyś powiedziała prawdę i wyznała, kto zrobił co.
- Mówię prawdę. - starałam się, by mój głos był silny.
- Zastanów się, czy jest sens kłamać.
- Nie ma, więc tego nie robię. - uniosłam brodę, nie dając się pokonać.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i profesor Russell wprowadziła Nate'a do gabinetu, ściskając jego ramię. Chłopak rzucił mi krótkie spojrzenie.
- Przyprowadziłam go tak jak sobie życzyłaś, Minerwo.
- Dziękuję ci, Edith.
Nauczycielka zaklęć kiwnęła głową i wyszła z pomieszczenia. W tym czasie McGonagall wyczarowała dla Nate'a krzesło obok mojego i nakazała mu na nim usiąść. Kiedy zajął miejsce, zaraz przeszła do rzeczy.
- Nate, kto namówił kogo?
- To ja namówiłem Rose.
- Pani, profesor...
- Proszę się teraz nie odzywać, panno Light, zaraz będzie pani kolej. - ucięła ostro, dalej świdrując mojego przyjaciela wzrokiem. - Kto włamał się do Działu Ksiąg Zakazanych, River?
- Ja to zrobiłem, pani profesor.
- Ale...
- Dobrze, Light, teraz twoja kolej. - przeniosła spojrzenie na mnie. - Wiem, że bardzo się niecierpliwiłaś, więc proszę bardzo. Powiedz mi, kto namówił kogo.
- To ja namówiłam Nate'a!
- Nie krzycz. Kto się włamał?
- JA. - odrzekłam, nie krzycząc, ale nasycając to jedno słowo taką dawką przekonania i uporu, na jaką tylko było mnie stać.
- I co ja mam z wami zrobić?! - nauczycielka uniosła się w gniewie. - Ty mówisz jedno, on mówi co innego! Każde z was próbuje kryć to drugie, kryjecie siebie nawzajem! Macie szczęście, że dyrektor wyjechał na Międzynarodowe Spotkanie Zarządców Szkół Magii, bo inaczej już musielibyście kłamać mu w żywe oczy, tak jak robicie to mnie! I uwierzcie mi, chociaż może się on wydawać spokojny, opanowany i chłodny, absolutnie taki nie jest, jeśli trzeba kogoś porządnie ukarać!
Nie wiedzieliśmy co powiedzieć - po prawdzie nie wiedzieliśmy, czy w ogóle możemy się odezwać, więc ciągnęła dalej.
- Co za wybitna nieodpowiedzialność i lekkomyślność. Co za nieposłuszeństwo! Za ten wybryk odejmuję Gryffindorowi po pięćdziesiąt punktów za każde z was! ŻADNYCH JĘKÓW. To i tak mało i dobrze o tym wiecie. Za to będziecie musieli to nadrabiać. Szlaban dla obojga! Na dwa miesiące, w każdy sobotni wieczór sprzątanie Izby Pamięci i układanie książek w bibliotece. Byle z daleka od Ksiąg Zakazanych, bo inaczej poczujecie, że moja złość potrafi być równie nieprzyjemna jak smocza ospa!
Po wyjściu z gabinetu, ja i Nate ze spuszczonymi głowami wróciliśmy do klas na lekcje. Chciałam z nim porozmawiać, ale byliśmy tak przytłoczeni utratą punktów, że oboje nie byliśmy w nastroju na rozmowę.
Uczniowie na mój widok otwierali usta i w ostatniej chwili powstrzymywali się od zadawania głośnych pytań w czasie lekcji. Na przerwie jednak dopadli mnie wszyscy moi znajomi. Alesha, Phoebe i Rebecca pomagały mi się z tego wyplątać, ale kiepsko im szło.
- Możecie się od niej po prostu odwalić?! - krzyknęła Remy, pojawiając się ni stąd ni zowąd. - Na pewno nie ma teraz humoru na opowiadanie wam historii mrożącej krew w żyłach, czy jakiej się tam spodziewacie. Dopiero co opuściła Skrzydło Szpitalne dziś rano, już wylądowała w gabinecie McGonagall, a teraz wy się na niej uwiesiliście. Zróbcie jej przejście i dajcie jej spokój!
- Remy... - zaczęłam.
- Zamknij się. Jak będziemy w Pokoju Wspólnym, wysłuchasz, jak cię skrzyczę i dopiero wtedy będziesz mogła się odezwać.
Po długiej i pełnej kolorowego przedstawienia czarnego scenariusza, który mógł się rozegrać, Remy w końcu się uspokoiła, a wtedy ja wymruczałam przeprosiny. Wykończona minęłam ją i rzuciłam się na kanapę, gdzie przy niskim stoliku ludzie odrabiali lekcje. Był tam między innymi Mike, który na widok mojej smutnej miny puścił do mnie oko, ale nadal był poważny.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Nate'a.
- Mogę z tobą pogadać?
Siedzieliśmy na brzegu jeziora na błoniach, z daleka od pozostałych rówieśników, odrabiających lekcje lub rozmawiających beztrosko w ten nadzwyczaj ciepły, październikowy dzień. Słońce pieściło skórę, ptaki cichutko ćwierkały, a delikatny wiaterek porywał włosy do tańca.
- Nate... - odezwałam się pierwsza, chociaż to on chciał pogadać.
- Co?
- Przepraszam cię. Nie powinnam była cię namawiać.
- Nie przepraszaj mnie za coś takiego. - odrzekł ponuro.
- Dlaczego nie?
Westchnął i spojrzał mi głęboko w oczy. Twarz miał poważną, nieco spiętą.
- I tak byś to zrobiła, prawda? Poszłabyś tam, niezależnie od tego, czy znalazłby się ktoś, kto by ci towarzyszył.
- To prawda.
- Więc mnie nie przepraszaj. Jasne? Rose, to szkoda, że przez nas Gryffindor stracił sto punktów. To beznadzieja, że w każdy sobotni wieczór przez następne dwa miesiące zamiast trenować quidditcha będę sprzątał. Ale to wszystko nie ma znaczenia, skoro moja obecność w Komnacie Tajemnic uratowała ci życie. - urwał na moment, zamyślony. Zaraz jednak się ocknął i kontynuował: - Chcę, żebyśmy wygrali Puchar Quidditcha i Puchar Domów, ale nie myślę o tym teraz, kiedy patrzę na ciebie i widzę, że jesteś bezpieczna. A myślisz, że pomyślałbym o tym, gdyby coś ci się wtedy stało, bo ja nie zgodziłem się ci pomóc? Nie wybaczyłbym sobie. Chociaż nie zwróciłaś się do mnie bezpośrednio o pomoc i nie byłem jedyną osobą, która mogła ci pomoc zaoferować - a już na pewno nie byłem do tego osobą najlepszą - to moje sumienie nie byłoby czyste. I nic by już tego nigdy nie zmieniło. Nigdy bym nie stracił poczucia winy.
Byłam tak zdziwiona tą szczerością i żalem w jego oczach, że nie mogłam nic powiedzieć.
- Więc mnie nie przepraszaj. - powtórzył. - Za wiele dla mnie znaczysz, żebym odmówił ci pomocy, kiedy jej potrzebujesz. Tu nie chodziło tylko o zew przygody. Tu chodziło o to, by mieć pewność, że wrócisz.
Zamrugałam kilka razy, by nie było widać łez wzruszenia, które napłynęły mi pod powieki.
- Nate...
- Słucham cię.
- Dziękuję ci. - nachyliłam się i pocałowałam go w policzek, a on uśmiechnął się do mnie i uścisnął moją leżącą na trawie dłoń.
- Dla ciebie wszystko, Rose.
_____________________________________________________________________
Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tyle mnie tu nie było! Naprawdę tego żałuję, ale... Egzaminy, wycieczka, koniec gimnazjum, obóz, pochłonięcie przez serial, brak weny no i, wiecie... lenistwo... ;)
Co do rekrutacji do liceum to zdradzę, że wszystko poszło po mojej myśli ;)
Wprowadziłam sporo zmian na blogu. Mam nadzieję, że wam się podoba. Byłam już dosyć znudzona tym brązowym tłem i wprowadziłam więcej kolorów ;)
Dziękuję Marchewie i Nancy, które zdradziły mi, jak tworzy się playlistę :D i przepraszam, jeśli jakiemuś czytelnikowi się ona nie podoba, zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi taką muzykę, ale liczę na to, że włączenie pauzy nie będzie dużym problemem ;) Przepraszam też, jeśli jakaś część tego rozdziału jest sprzeczna z informacjami z pozostałych. Czasem tracę wątek i muszę sprawdzać, co było jak. Powinnam chyba notować sobie najważniejsze informacje w jakimś zeszycie...
Dziękuję też Marchewie za zainteresowanie moim blogiem i popędzanie mnie do pisania. To mi dało kopa ;)